Debiut nowego roweru
Dziwnie zaczął się mój kolejny rowerowy sezon. W ubiegłym roku
przeżywałem jakiś koszmarny kryzys. Coś na kształt wypalenia i zniechęcenia. Przybrałem
na wadze, forma uleciała do krainy nicości. Ocknąłem się dopiero pod koniec
roku. Kupiłem trenażer i zacząłem regularne treningi. Wytężona praca przyniosła
efekty, które przerosły moje oczekiwania. Wróciła forma, wróciła radość z jazdy
i jeszcze coś innego. W mojej niespokojnej głowie zaświtała myśl, aby ów powrót
z rowerowych zaświatów uczcić nowym rowerem. Oczywiście początkowo odrzuciłem
ową szaloną ideę, ale przecież dobrze widziałem, że wróci. Wróciła.
I tak oto stałem się posiadaczem roweru marzeń. Ridley Helium SLX powstał, jak każdy mój rower, w zaciszu krakowskiego mieszkania. Jeśli ktoś
jest zainteresowany szczegółami technicznymi, to odsyłam do innej części mojego bloga. Tutaj chciałem wspomnieć jedynie o tym, że dzisiaj po raz pierwszy
miałem okazję przejechać się na moim nowym rowerze. Trasa była bardzo
zróżnicowana, bo chciałem sprawdzić wszystko. Jechałem więc nie tylko po
płaskiej drodze, ale zaliczyłem kilka podjazdów i zjazdów. Mknąłem pozamiejskimi
drogami, lecz zwiedziłem także gąszcz krakowskich ulic. Poruszałem się po
idealnie gładkim asfalcie, nie omijając jednak dróg o gorszej nawierzchni, a
nawet zaliczając bruki i to wcale nie takie wyłożone gładką kostką. Moje wrażenia
i spostrzeżenia zawarłem w artykule „Dziewiczy rejs roweru marzeń”, więc jeśli
ktoś jest ciekawy, to serdecznie tam właśnie odsyłam.
Ale jedno muszę zdradzić tutaj. Jechało się super. To naprawdę
rower marzeń.
Mała migawka z debiutu Ridley Helium SLX.