W wigilię urodzin
I tak oto upłynęło kolejne 365 dni. Jutro czas młodości znów oddali
się o rok, nieuchronnie przybliżając do przysłowiowej jesieni życia. Ja jednak
trzymam się nieźle, bo duch wciąż młody i nic nie wskazuje, abym nagle miał się
stać poważnym, statecznym i ułożonym zgryźliwym tetrykiem. Zgodnie z biblijną
obietnicą, wszystko stało się nowe w chwili, w której się nawróciłem (2 Kor
5:17). No i przecież mam jeszcze zdrową pasję, która pozwala zachować
odpowiednią kondycję, wygląd i zdrowie…
Wigilię urodzin uczciłem w jedyny sensowny sposób, czyli wsiadłem
na rower i pojechałem przed siebie. Trasa może nie była zbyt ambitna, bo
nastawiłem się raczej na ilość, a nie na jakość. Jakość też by mogła być, ale w
popołudnie dnia powszedniego nie dysponuję dowolnie dużym zapasem czasu, więc
musiałem iść na pewien kompromis. Mimo to jechało mi się wystarczająco fajnie,
więc mogłem spokojnie, gdzieś tam w mojej głowie, podsumować kolejny mały etap
mojego życia.