Mix pagórków
Nie miałem czasu na dokładne zaplanowanie trasy, ale ogólny jej
zarys był naszkicowany w mojej wyobraźni. Zamierzałem zaliczyć słusznej
długości pętlę, której lwia część miała być mocno pagórkowata. Skoro pagórki,
to kierunek mógł być tylko jeden: południe. Rozpocząłem więc od rutynowego
dojazdu do Świątnik Górnych, ale… na tym świecie nie ma nic pewnego. Rutynowy dojazd
okazał się niestandardowy, ponieważ drogowcy nadal remontują drogę do
Wrząsowic. Nie chciałem jechać po tłuczniu, więc przez jakiś czas musiałem poruszać
się po wąskim chodniku, raz po lewej, innym razem po prawej stronie drogi.
Dalsza
część drogi do Świątnik Górnych przebiegła już bez żadnych niespodzianek. Moim
kolejnym celem były Gorzków, Koźmice Małe, Dobczyce i Skrzynka, skąd miałem
zamiar pojechać do Gdowa – a więc wciąż rutynowo. Gdy jednak dojeżdżałem do
Stadnik, pomyślałem, że nadszedł czas na odrobinę szaleństwa. Skręciłem na
południe i pojechałem w stronę Raciechowic. Teraz prawie cały czas jechałem pod
górę, ale nie mogę powiedzieć, że było to dużym wyzwaniem. Wszystko zmieniło
się, gdy skręciłem w absolutnie nieznaną i wąską boczną drogę. Nachylenie szybko
zaczęło rosnąć, a na ostatnich stu, może dwustu metrach, wskaźnik nachylenia pokazywał
dwucyfrową wartość, często dochodząc do kilkunastu procent. Nie powiem, było
ciężko, ale dotarłem w końcu do wsi Mierzeń. To nie był koniec wyzwań, bo
gdziekolwiek nie pojechałbym, czekały na mnie kolejne wzniesienia. Przejechałem
przez Gruszów, Lubomierz i zjechałem do Łapanowa. Dopiero tam skończyła się
moja samotna walka z ukształtowaniem terenu. Kilka kilometrów dalej skręciłem
na północ i jadąc przez Kamyk, Stradomkę i Siedlec, dotarłem do drogi 94. Nie
chciałem wracać zbyt szybko, więc przejechałem przez Targowisko, Dąbrowę i
Staniątki. Tam wróciłem do rutyny i jadąc przez Węgrzce Wielkie wróciłem do
Krakowa.
Widok ze wsi Wierzchowina.
Droga dziurawa, ale pomnik sobie zafundowali.