Pętla Piekarska
Dzisiejszą wyprawą sprawiłem, że ten miesiąc stał się najlepszym
rowerowym kwietniem w historii mojej pasji. W dodatku zaplanowałem sobie piękną
trasę, która choć odległa od mojego domu, w pełni wynagrodziła wszelkie trudy
związane z przejazdem przez całe miasto.
Trasa zaczynała się w Piekarach i tamże miała się skończyć, a więc
nazwałem ją tak, jak tytuł niniejszego postu. Na dobry początek pojechałem do
Liszek, czyli wsi dobrymi wędlinami słynącej. Potem dotarłem do Cholerzyna,
skręciłem na zachód i dojechałem do Mnikowa. To właśnie tam zaczęła się
najpiękniejsza część trasy. Liczne pagórki, a więc nieustanny ciąg podjazdów i
zjazdów w otoczeniu zielonych wzgórz, lasów i łąk. No i ten cudowny zapach
świeżej roślinności i cisza i poczucie wolno płynącego czasu. Minąłem Czułów i
Baczyn, zjechałem do Zalasu. Tam zacząłem wspinaczkę do Grojca. Droga zrazu
spokojnie pięła się w górę, czasem wypłaszczając, by po chwili znów wymusić
silniejszy nacisk na pedały. Ostatnie siedemset metrów było dość wymagające.
Nachylenie z rzadka spadało poniżej 8-10% procent, więc wcale nie byłem
zdziwiony, że gdy już dotarłem na szczyt, mocno czułem to w moich udach. Z
Grojca pojechałem do Alwernii, a z Alwernii do wsi Kamień. To był kolejny
magiczny fragment dzisiejszej trasy, położony w Rudniańskim Parku
Krajobrazowym. Prawdę mówiąc, wcale nie miałem ochoty opuszczać tych miejsc,
ale przecież płynął czas, a wraz z nim mijały kolejne kilometry. Zjechałem do
Rusocic, a niedługo potem byłem już w Czernichowie. Przede mną było jeszcze
kilka pagórków i kilka spokojnych dróg, a na koniec zjazd do Piekar, gdzie
zamknąłem dzisiejszą pętlę.
Powrót przez całe miasto był olbrzymim kontrastem. Wcześniej:
cisza, zapach wiosny, feeria barw. Teraz: hałas, smród i szarość. Ale ważne
było właśnie to, co było wcześniej. Mam ochotę, by wkrótce znów zawitać w te
okolice…
Droga w okolicach Kamienia.