Przerwana misja
Zamierzałem przejechać minimum 80 km, a może nawet dobić do setki, ale moje plany zostały pokrzyżowane przez „coś”. Nie wiem, co to było. Po prostu jechałem sobie po gładkim asfalcie i nagle poczułem podwójne uderzenie „buch, buch!”. Najechałem na coś przednim i tylnym kołem. Zatrzymałem się i rzuciłem okiem na opony. Były ok. Koła też były w porządku, a rower w jednym kawałku. Zawróciłem, żeby zobaczyć w co wjechałem, ale niczego nie znalazłem. Może jakiś kamień, który potem poleciał gdzieś na pobocze? Ruszyłem w dalszą drogę, ale po jakichś stu metrach poczułem charakterystyczną miękkość i nadzwyczajne tłumienie nierówności. Już wiedziałem – złapałem kapcia w tylnym kole… Spoko. Rutyna. Wożę zapasową dętkę, ale najpierw zawsze staram się naprawić tę przebitą. Szybko zlokalizowałem uszkodzenie. Było nieopodal wentyla. Niestety centymetr dalej była druga dziura. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. To nie był „snake”, a opona nie była uszkodzona. Nie było szans, aby użyć pojedynczej małej łatki, więc musiałem przykleić znacznie większą. A potem wystarczyło tylko machnąć 250 razy moją miniaturową pompką i mogłem jechać dalej. Tyle tylko, że wraz z dętką, ze mnie także uszło powietrze. Jakoś nie miałem już ochoty jechać zbyt daleko, tym bardziej, że nie byłem pewien, czy na pewno skutecznie naprawiłem dętkę. Zawróciłem i spokojnie wróciłem do domu…