Sobotnie sto
W okresie roku, który normalnie ludzie uważają za sezon rowerowy,
czyli mniej więcej od kwietnia do października, staram się jednorazowo
przejeżdżać około 100 km. To jest dość łatwe, gdy mam czas, aby przygotować
sobie plan trasy. Gorzej, gdy jadę na „czuja”. Wtedy na bieżąco muszę kalkulować,
którędy i dokąd pojechać, aby zaliczyć wspomnianą setkę. Chyba mam już w tym
temacie niezłe doświadczenie, bo dzisiaj jadąc właśnie w ten sposób,
przejechałem zamierzony dystans i wcale nie było tak, że wracając do domu,
kombinowałem, jak by tu dokręcić brakujące metry.
Początek
był średnio ciekawy, bo znowu musiałem przejechać przez miasto, aby zameldować
się na ulicy Łokietka. Tym razem nie wybrałem najkrótszej drogi, ale kluczyłem
nieco po tych ulicach, które w sobotnie przedpołudnie są ciche i spokojne. Z
ulicy Łokietka skręciłem w stronę drogi 94 i jechałem nią aż do Białego
Kościoła. Potem skręciłem w stronę Jaskini Wierzchowskiej, zaliczyłem długi
podjazd do wsi Bębło, gdzie zmieniłem kierunek i jadąc najpierw na południe, a
potem na wschód, dotarłem do Bolechowic. Następnie był Zabierzów i Balice, a
później już tylko spokojny powrót przez centrum Krakowa do domu.
Tak się kończy droga dla rowerów biegnąca od Mostu Wandy do Dąbia.