Barwne okolice
Dzisiejsza aktywność była pod każdym względem przeciwnością tej
sprzed trzech dni. Stąd właśnie wziął się taki, a nie inny tytuł. Jechałem
pośród pięknych krajobrazów, podziwiał cudowne widoki, napawałem się świeżą
zielenią wczesnej wiosny. Ale po kolei…
Przygotowałem sobie plan. Trochę w ciemno, bo na mapie łatwo
kreśli się trasę, nie zastanawiając się, czy będzie łatwa, czy nie. Po prostu
łączyłem ze sobą kolejne odcinki dróg. Zamierzałem dojechać aż w okolice
Wadowic. Etapem pierwszym było dotarcie do Piekar, bo tam zaczynała się
zaplanowana trasa. Musiałem więc przejechać przez całe miasto, czego nie lubię,
ale innego wyjścia nie miałem. Potem pojechałem do Liszek, a następnie do
Czernichowa, skąd kontynuowałem jazdę do Rusocic. Tam przejechałem na drugą
stronę Wisły i znalazłem się najpierw w Łączanach, a zaraz potem w Ryczowie.
Wtedy rozpoczęła się najciekawsza, najpiękniejsza, ale i najtrudniejsza część
dzisiejszej trasy. To królestwo pagórków, zielonych pól, licznych lasów i
zagajników. To kręte drogi o doskonałej nawierzchni. Krótko mówiąc, to idealne
miejsce dla kolarza. To nic, że nieraz zabolały mięśnie, to nic, że płuca
domagały się większej dawki tlenu, a spierzchnięte usta prosiły o wodę. Piękno
okolic wynagradzało wszystko. Zygodowice, Witanowice, Wysoka, Stanisław Górny,
Stanisław Dolny – to kolejne miejscowości, które mijałem. Czasem wolniej – gdy jechałem
pod górę, czasem szybciej – gdy mknąłem w dół, upajając się morzem endorfin. Od
Stanisława Dolnego jechałem już doskonale sobie znaną drogą przez Przytkowice i
Rzozów do Skawiny. Pozostało tylko dojechać do Tyńca, a potem wrócić do
Krakowa.
Jakże różniła się dzisiejsza wyprawa od poprzedniej. Jakże inne
były okolice, kolory, zapachy. Pomimo zmęczenia byłem pełen entuzjazmu i
fascynacji pięknem stworzonego przez Boga świata…
Okolice Ryczowa.
Cisza, spokój i błękitne niebo.