Obudzenie Cube’a
162 dni, 21 godzin, 39 minut i 42 sekundy - tak długo
czekałem, aby znów wyruszyć na trasę na moim Cube Agree. Pierwsza jazda zawsze
jest czymś w rodzaju testu, bo zimą nie potrafię usiedzieć spokojnie na miejscu
i czegoś nie zmienić w moim podstawowym rowerze. A nawet jeśli czegoś nie
modyfikuję, to przecież posezonowy przegląd roweru w moim wydaniu polega na rozkręceniu
go do przysłowiowej ostatniej śrubki i zaglądnięciu w najmniejszą nawet
dziurkę. Potem trzeba to wszystko złożyć, więc teoretycznie można popełnić
jakiś błąd. Tym razem nie przeprowadziłem żadnych rewolucyjnych zmian, nie
licząc całkowitej przebudowy kół, z których co prawda byłem zadowolony, ale
chciałem być jeszcze bardziej. Najlepszą weryfikacją poprawności czegokolwiek
jest praktyka, czyli w przypadku roweru po prostu droga. To ona bezlitośnie i
bez skrupułów ujawni wszelkie niedoskonałości. Pierwsza jazda jest więc zawsze
mniejszą lub większą niewiadomą. Na szczęście okazało się, że prawie wszystko
działa tak, jak działać powinno. Żadnych stuków, pisków, trzasków, zgrzytów. A jeśli
chodzi o koła, to żadnego bicia bocznego, ani niczego, co mogłoby się ujawnić
po zaliczeniu kilku (kilkunastu) pozimowych dziur w małopolskim asfalcie. I tylko owijka
po lewej stronie kierownicy zrobiła mi małą niespodziankę i zsunęła się nieco w
stronę środka. Poza tym wszystko działało idealnie. Mogłem więc cieszyć się
jazdą, wiosną, rowerem i ogólnie życiem.
Wiosenne selfie gdzieś na trasie.