Do Morawicy
Celem ostatniej marcowej przejażdżki była Morawica. Dość rzadko
tam zaglądam, bo wcześniej muszę przejechać przez całe miasto. Ale dzisiaj była
sobota, a nawet Wielka Sobota, więc przejazd przez Kraków nie był stresującą
stratą czasu. Musiałem tylko uważać na wiernych, spieszących do kościołów, aby
zgodnie z katolicką tradycją, poświęcić pokarm. Pamiętam z dzieciństwa, jak
wracając do domu, podjadałem to i owo z koszyczka, a potem musiałem słuchać matczynej
reprymendy, uświadamiającej mnie, że właśnie popełniłem grzech. Ech, a przecież
to tylko tradycja, nie mająca najmniejszego oparcia w Biblii…
Dotarłem na Salwator i tuż za Mostem Zwierzynieckim wjechałem na
drogę rowerową wzdłuż Wisły, którą dojechałem do ulicy Mirowskiej. Potem skierowałem
się do Kryspinowa, skąd do Morawicy miałem już tylko przysłowiowe dwa kroki. Przejechałem
pod autostradą i skręciłem na wschód, rozpoczynając drogę powrotną. Tym razem
nie uciekałem od cywilizacji i gdy dotarłem do miasta, przejechałem przez całe
jego centrum.
I tak zakończyłem pierwszy kwartał tego roku.