Pierwszy tysiąc w tym roku
Nie jeżdżę dla statystyk, bo w ten sposób łatwo zatracić prawdziwą
radość. Ale nie mogę też powiedzieć, że w ogóle nie zwracam uwagi na liczby,
wykresy, porównania. A są całkiem niezłe w tym roku. Przynajmniej pod względem
dystansu.
Dzisiaj gdy zobaczyłem słońce za oknem, pomyślałem sobie, że nawał
różnorakiej pracy nie jest wytłumaczeniem, aby zostać w domu, a dwie godziny
poświęcone na rower spokojnie odpracuję po zmierzchu. Tuż po czternastej
siedziałem już na siodełku i walczyłem ze wschodnim wiatrem, który trochę dawał
się we znaki, ale – tradycyjnie – wyłącznie do połowy dystansu, bo potem
zawróciłem i wiatr mocno mnie wspomagał. Planu nie miałem, więc trasa była
improwizowana, ale starałem się, aby nie była zbyt łatwa. Zacząłem od Kosocic,
a więc rozgrzewki po pagórkach. Potem była Wieliczka, a następnie kolejno
Śledziejowice, Kokotów, Węgrzce Wielkie, Grabie, Brzegi i powrót do domu przez
Rybitwy. Ot i cała historia przejażdżki, w trakcie której przekroczyłem
pierwszy tysiąc kilometrów w tym roku.