Oczywiście rowerek
Sobota. Szansa na dłuższy sen. Ale nie za długi, bo za oknem
niezła pogoda i żal tracić czas na bezproduktywne wylegiwanie się w łóżku. Chciałoby
się powiedzieć, że lepiej łyknąć trochę świeżego powietrza, ale mieszkam
przecież w Krakowie, czyli w polskiej stolicy smogu. Lekka mgła, temperatura
nieco powyżej zera i skromny wiatr oznaczały, że w powietrzu wisi przynajmniej
połowa Tablicy Mendelejewa. Czyżbym miał pozostać w domu? Ależ skąd!
Zafundowałem sobie mały „tour” po obrzeżach Krakowa. Nie za
krótki, nie za długi, po prostu w sam raz. Faktem jest, że wielu rowerzystów
nie spotkałem. Jednego pozdrowiłem na ulicy Powstańców, a z grupą trzech
kolarzy minąłem się w Balicach. Reszta widocznie pozostała w bezpiecznym
zaciszu domowym, czekając na lepszy czas.
A popołudnie też w pewnym sensie miałem rowerowe. Byłem na trzecich
urodzinach syna mojego siostrzeńca. W prezencie zawiozłem mu co? No jak to co?
Oczywiście rowerek!
Inne oblicze Nowej Huty.