Pochorobowy rozruch
Odkąd kolarstwo stało się moją pasją i od kiedy jeżdżę cały rok w
myśl zasady, że nie ma złej pogody, a jest tylko złe ubranie, zdecydowanie
rzadziej choruję, a jeśli już, to są to jakieś drobne przeziębienia. Jednak tym
razem „rozłożyłem” się na dobre na cały długi tydzień i nie było najmniejszych
szans, abym wyskoczył na rower. Dopiero dzisiaj poczułem się na tyle dobrze,
aby zaliczyć jakiś sensowny dystans w spokojnym tempie.
Nienajlepszy
to czas na mocne wentylowanie organizmu, bo zewsząd słychać apokaliptyczne
wizje końca świata spowodowanego przez smog, ale chyba zwariowałbym od biernego
oczekiwania na bezpieczny czas wiosny. Uznałem, że szansa, iż zwariuję od nudy
jest większa od ryzyka choroby spowodowanej smogiem i pojechałem. Głód jazdy
sprawił, że do początkowo planowanych czterdziestu kilometrów, dorzuciłem ponad
dwadzieścia kolejnych.