Przedświątecznie
W wigilię wigilii świąt Bożego Narodzenia wybrałem się na skromną
przejażdżkę. Zignorowałem wewnętrzny głos, który sugerował, abym ją sobie
odpuścił. Zignorowałem symptomy lekkiego przeziębienia. Pojechałem. A tymczasem
wiało niemiłosiernie, było chłodno, mokro i w ogóle dość nieciekawie. Na całej
trasie spotkałem ledwie dwóch rowerzystów, co chyba dość dobitnie świadczy o
tym, że nie był to najlepszy czas dla roweru.
Ja jednak postarałem się, aby tym razem nie było rutynowo i
leniwie. Pomyślałem, że nie zważając na złe samopoczucie i inne niesprzyjające okoliczności,
zadam sobie trochę trudu i podjadę do Ogrodu Zoologicznego od trudniejszej
strony, czyli Aleją Wędrowników od ulicy Księcia Józefa. Ten podjazd nie jest
zbyt długi, ale po pierwsze, najpierw trzeba do niego dojechać, co oznacza
pokonanie krótszego, ale jednak podjazdu, a po drugie, nachylenie miejscami
dochodzi do kilkunastu procent. Tam właśnie musiałem mocno odchylać kominiarkę,
aby bez oporu zasysać dodatkowe litry powietrza. Udało się, chociaż z tempa
raczej nie byłem zadowolony. To była największa trudność na trasie, bo potem
było już z przysłowiowej górki. Zadowolony wróciłem do domu, aby włączyć się w
przygotowanie świąt.
Teraz, gdy piszę te słowa, mam potężny katar. To niby nic
poważnego, ale skutecznie odbiera radość życia. Zdaje się, że trzeba było posłuchać
swojego wewnętrznego „ja”. Za oknem pięknie świeci słońce, jest ciepło, a ja
siedzę w domu w mało romantycznym towarzystwie chusteczek do nosa, zamiast
spalać świąteczne kalorie na małopolskich drogach.
Aleja Wędrowników.