Pewne rezerwy
Trwa walka o „dojechanie” do 8000 km w tym roku. Brakuje już
naprawdę niewiele, ale czasu też mam jakby mniej. Na co dzień zaangażowany
jestem w tak wiele przedsięwzięć, że coraz trudniej znajduję czas na beztroskie
wyprawy rowerowe. Jeśli jednak mam chwilę wolnego czasu, a pogoda nie upiera
się, aby zniweczyć me zamierzenia, wskakuję na rower i jadę. Dzisiaj pokusiłem
się o odrobinę oryginalności i zamiast skierować się na nudne ścieżki rowerowe,
od razu pojechałem do Kosocic, aby „przepalić” nogę po kilku słabych
przejażdżkach. Wpadłem nawet na pomysł, aby zaliczyć ulicę Gruszczyńskiego,
której końcówka była dawniej synonimem stromego podjazdu. Teraz nawet na
zimowym rowerze z terenowymi oponami nie miałem większych problemów, aby bez zadyszki
wyjechać na górę. Potem pojechałem do Swoszowic, ale taką bardziej okrężną
drogą przez Lusinę. Ze Swoszowic pognałem (pojęcie raczej względne) w stronę
ulicy Babińskiego, a potem przez Podgórki Tynieckie do Tynieckiej. W końcu
wylądowałem przy Kolnej i wróciłem do miasta po wałach wiślanych. Myślałem, że
to już koniec wyzwań na dzisiaj, ale jakieś dwa kilometry przed domem postanowiłem
„zaszaleć” i na lekkim podjeździe w okolicy Tesco, pozostawić za sobą dwóch
cyklistów, którzy akurat podążali w tę samą stronę. W rezultacie okazało się,
że mam wyższe tętno maksymalne niż przypuszczałem, a przecież wcale nie byłem
wypoczęty. Wynika z tego, że „pan w średnim wieku” ma jeszcze pewne rezerwy…
Wawel w ciemności wieczoru.
Jubilat przedświąteczny.