Wzgórze Kaim
Mieszkam od tego miejsca o przysłowiowy rzut beretem, a jeszcze
nigdy tam nie byłem. Wzgórze Kaim. Na nim pamiątkowy obelisk. To właśnie w tym
miejscu 6 grudnia 1914 roku, armia austro-węgierska odparła atak wojsk
rosyjskich, które chciały zdobyć Kraków. Stąd do Rynku Głównego jest zaledwie
10 km. Było więc blisko. Dzisiaj wybrałem się w to miejsce, ale bynajmniej nie
dlatego, że chciałem zanurzyć się burzliwe odmęty historii tych ziem. Po prostu
przejeżdżałem obok tabliczki informującej, że do wzgórza jest 500 metrów i
pomyślałem, że pojadę tam, bo niby co mi szkodzi? 300 metrów asfaltu, a potem
kamienie, trawa i błoto. No i cały czas w górę. Dałem radę, ale koła ślizgały
się na grząskim gruncie. Dojechałem na szczyt, a tam dramat. Po pierwsze,
pomnik powoli się rozpada. Po drugie, tuż obok rosną.. domy. Już prawie ocierają
się o zabytek. Rozumiem, że brakuje mieszkań, że to bardzo atrakcyjna okolica,
ale faktem jest, że niemal każdy wolny skrawek gruntu w Krakowie jest teraz
placem budowy. Kiedyś jeszcze drzewa stanowiły ostatnią linię obrony przed
żądnymi zysków deweloperami, ale niestety i one padły, ścięte piłami, napędzanymi
idiotyczną ustawą.
Zatrzymałem się na chwilę obok pomnika, a potem pojechałem dalej.
Nie miałem wiele czasu, więc chciałem go jak najlepiej wykorzystać. Dojechałem
w okolice Mostu Piłsudskiego, a potem wróciłem do domu, odprowadzany przez
promienie zachodzącego słońca.
Pomnik (i mój rower) na wzgórzu Kaim.
Ostatnie dni jesieni na wzgórzu Kaim.
Most Piłsudskiego.