Mało czasu
Zbliża się koniec roku i tradycyjnie mam więcej pracy w… pracy.
Terminy przysłowiowo gonią, a człowiek ma wrażenie, że jest przytłoczony przez
tysiące spraw i nie wiadomo, w co ręce włożyć. Nerwowo jest, a tego nie lubię.
Jako człek „techniczny” staram się podchodzić do tego w sposób
usystematyzowany, czyli po prostu „odhaczam” kolejne zadania. Dzięki temu
ogarniam chaos i mam poczucie panowania nad całością. Jednak zadania same się
nie rozwiążą, więc jednym ze skutków ubocznych jest brak czasu na przyjemności,
a więc także na rower. Gdzież podziały się te chwile, gdy mogłem wyskoczyć
przed siebie na kilka godzin, zaliczyć ponad setkę kilometrów i pełen energii
wrócić do domu? Inna sprawa, że pora roku też jest inna i kilku godzin jazdy w
ciemności raczej nie zaliczyłbym do szczególnie ekscytujących doznań. Tak więc,
moja dzisiejsza przejażdżka była krótka i mało romantyczna. Początkowo
poruszałem się po drogach i ulicach, ale gdy zmierzch zapadł na dobre, dotarłem
akurat do miejsca, gdzie zaczynała się droga dla rowerów i dalszą eskapadę
kontynuowałem właśnie po tego typu szlakach. Te półtorej godziny trochę mnie
odprężyło i mogłem potem znów wrócić do pracy, aby – teraz zapachnie PRL’em – Polska
rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej…