W poszukiwaniu zachodu
Cierpię na deficyt pięknych zachodów słońca. Kiedyś było inaczej.
Prawie każda wieczorna jazda przynosiła wspaniałe obrazy kończącego się dnia,
namalowane czerwienią. Teraz jest jakby inaczej i nie każdy zachód wart jest
uwiecznienia. A może to dobrze, bo intensywność barwy zależy od pyłu
zawieszonego w powietrzu. Im go więcej, tym mocniejszy kolor. Czyżby krakowskie
powietrze nagle stało się czyste? Nie sądzę…
Dzisiejszą jazdę rozpocząłem od Wieliczki. Na wielickim rynku
uwieczniłem potężną „dziurę”, która została tam… wymalowana. Uświadomiłem sobie
wtedy, że chociaż tak często pojawiam się w stolicy polskiej soli, to jeszcze
nigdy nie zrobiłem tam zdjęcia.
A potem pojechałem na poszukiwanie zachodu słońca, tematu dość
banalnego, ale jednak symbolizującego romantyczne piękno świata. Nie szukałem
zbyt długo, bo pora była już odpowiednia. Zatrzymałem się na wale przeciwpowodziowym
przy ulicy Golikówka i skierowałem obiektyw ku słońcu. Bywało lepiej, ale tym
razem ten widok musiał mi wystarczyć. Później jechałem przed siebie w
zapadającej powoli ciemności, ciesząc się pogodnym dniem.
„Wyłom” na wielickim rynku.
Płoną góry, płoną lasy w przedwieczornej mgle…