Popołudnie pod chmurami
Pracując zdalnie w domu i zerkając spoza monitora na świat za
oknem, cieszyłem się, że nareszcie jest pogodnie i ciepło. Od czasu do czasu
moje myśli wyrywały się więc z wirtualnej przestrzeni opisanej kodem źródłowym
i wędrowały do świata stworzonego wszechmogącą ręką Stwórcy. Zastanawiałem się,
dokąd pojechać w dzisiejsze popołudnie, aby nareszcie zobaczyć barwy jesieni, o
tęsknocie do których pisałem poprzednim razem. Czym bliżej końca pracy, tym
bardziej krystalizowały się pomysły i w końcu wiedziałem już, że na początku
kolejnej przygody obiorę kurs południowy.
Wyruszyłem tuż przed popołudniowymi godzinami szczytu. Dość mocno
wiało z zachodu, a więc jadąc na południe musiałem walczyć z bocznym wiatrem,
który raczej nie jest kompatybilny z moimi kołami. To tylko czterdziestomilimetrowy
stożek, ale to już wystarcza, aby wyraźnie odczuwać boczne podmuchy wiatru.
Ciekawe, co czułbym, ujeżdżając koła z obręczami 56 lub 80mm? Jechałem w stronę
Świątnik Górnych, gdzie miałem zamiar dokonać prostego wyboru: skręcam na wschód,
czy na zachód? Gdybym wybrał opcję numer jeden, najpierw byłoby łatwo, bo
miałbym wiatr w plecy. Z to powrót byłby nieco trudniejszy. Opcja numer dwa
gwarantowała, że chociaż pomęczę się na początku, to potem będę mknął na skrzydłach
wiatru. Wyboru pomogło mi dokonać niebo, które w międzyczasie pokryło się
ciemnymi chmurami. Pomyślałem, że jeśli zacznie padać, to lepiej wracać z
wiatrem niż pod wiatr. Na rondzie w Świątnikach Górnych skręciłem więc w prawo.
Kolejne punkty programu były rutynowe, ale ponieważ ostatni
rzadziej jeżdżę, więc nie miałem odczucia nudy. Przejechałem przez Mogilany i
skierowałem się do Radziszowa, zaliczając oczywiście ów słynny zjazd, na którym
zawsze dochodzę do wniosku, że młodzieńczy czas szaleństwa już dawno minął i używanie
hamulców to nie wstyd. Tak było i tym razem, a zresztą po drodze minąłem tak
wiele samochodów, że tylko wariat ryzykowałby zjazd „na krechę”. Z Radziszowa
pojechałem przez Rzozów do Skawiny, a ze Skawiny do Tyńca. Staram się nie
korzystać ze ścieżki rowerowej na wałach wiślanych, ale dzisiaj zrobiłem
wyjątek – pogoda i pora roku gwarantowały, że nie będzie tam wielu rowerzystów.
Faktycznie – było pusto, więc napędzany połączoną mocą mięśni i wiatru, nie
bacząc na lekką mżawkę, bardzo szybko wróciłem do Krakowa.
Widok na południe z okolic Radziszowa.
Pochmurne barwy jesieni.