Tam, gdzie kiedyś
Szukając pomysłu na pierwszą październikową aktywność (nie lubię
tego słowa, ale jeszcze bardziej nie lubię słowa „przejażdżka”), przyszło mi do
głowy, aby przypomnieć sobie trasy, które pokonywałem onegdaj na początku mojej
rowerowej pasji. Jedną z nich był podjazd ulicami Chełmską, Rzepichy i Orlą pod
obserwatorium. Pomysł od razu mi się spodobał i miał tylko jedną wadę. Musiałem
w popołudniowych godzinach szczytu przedrzeć się przez miasto. Tutaj warto
podkreślić, że dzień był szczególny, bo oto rozpoczął się rok akademicki, co
oznacza, że liczebność mieszkańców gwałtownie wzrosła, a wraz z nimi liczba
blaszanych, czterokołowych pojazdów. Moja wytrzymałość nerwowa została
wystawiona na ciężką próbę, zanim wreszcie pojawiłem się w okolicach ulicy
Olszanickiej. Na szczęście potem, gdy już skręciłem w Chełmską, zapadła
błogosławiona cisza – byłem tylko ja (prawie), mój rower i gładki asfalt.
Podjazd, który lata temu sprawiał mi niejaki problem, zdając się być stromym i
ciągnącym w nieskończoność, dzisiaj okazał się łatwy i nadspodziewanie krótki.
Nie zamierzałem więc wracać do domu, ale korzystając z okazji, że byłem we
właściwym miejscu i czasie, zafundowałem sobie jeszcze szybki wypad do Morawicy
i dopiero tam zawróciłem w stronę Krakowa. Wjechałem do miasta od strony ulicy
Balickiej i wkrótce kolejny raz znalazłem się pośród setek samochodów, które
wolno snuły się przed siebie. Znów musiałem przejechać przez centrum, ale tym
razem poszło jakby sprawniej i tuż przed zachodem słońca zatrzymałem się przed
domem.
Spojrzałem w kierunku czerwonej, rozmytej poświaty, skrywającej
się za całunem jasnych chmur. Jutro nadejdą stamtąd opady deszczu, zmieniając
żywe barwy w odcienie szarości i kładąc podwaliny pod jesienną nostalgię…