Pętla wczesnojesienna
Gdy w sobotnie przedpołudnie wyjrzałem za okno, w pierwszej chwili
odeszła mi ochota na wypad rowerowy. Mgła i siedem stopni zdecydowanie nie były
tym, o czym marzyłem. Ale bezczynne siedzenie w domu też nie było dobrym
pomysłem. Wygrzebałem zatem z szafy długie rowerowe spodnie i po krótkich
przygotowaniach ruszyłem w mglistą przestrzeń.
Pierwsze kilometry nie były zachęcające. Odczuwałem chłód, który
nie pozwalał w pełni cieszyć się jazdą. W zasadzie zastanawiałem się tylko, ile
kilometrów przejadę, zanim stwierdzę, że najwyższy czas wracać do domu. Po
kilkunastu minutach jazdy byłem już rozgrzany, więc teoretycznie powinienem
czuć się lepiej. Ale się nie czułem, bo mariaż mgły i niskiej temperatury
sprawiał, że chłód wdzierał się wszędzie. W takich warunkach dotrwałem do
rogatek Niepołomic, gdzie nareszcie ujrzałem słońce. Od razu zrobiło się
cieplej, co na tyle poprawiło mój nastrój, że zacząłem myśleć o pokonaniu
dłuższej trasy niż pierwotnie zamierzałem.
Z Niepołomic pojechałem do Staniątek, potem do Kłaja i Targowiska,
gdzie na chwilę zawitałem na drodze krajowej numer 94. Za mostem na Rabie
skręciłem na południe i przez Siedlec, Stradomkę, Chrostową, Kamyk i Ubrzeż
dotarłem do Łapanowa. Stamtąd skierowałem się w stronę Gdowa, co już na dzień
dobry oznaczało konieczność pokonania prawie dwu i pół kilometrowego podjazdu.
Szło mi nieźle, więc gdy już dotarłem do Gdowa, pomyślałem, że nic nie stoi na
przeszkodzie, abym przez Stadniki skierował się do Dobczyc. Jak pomyślałem, tak
uczyniłem i przez kolejne osiem kilometrów mogłem cieszyć się jazdą po
spokojnej drodze z widokiem na lasy, w których kolory coraz śmielej wchodzi
żółć i brąz.
W Dobczycach wybrałem jedną z moich ulubionych dróg powrotnych,
czyli przejazd przez Koźmice Małe, Gorzków i Świątniki Górne, a całości
dopełnił tradycyjny podjazd na ulicy Sawiczewskich. Mimo, że na liczniku była
już setka, pokonałem go w całkiem niezłym tempie.
To prawdopodobnie jedna z ostatnich, o ile nie ostatnia setka w
tym roku. Popołudnia są już krótkie, więc szansę na dłuższe wypady mam wyłącznie
w weekendy. Z pogodą też bywa różnie, o czym można się było przekonać przez
ostatnie dwa tygodnie i zapewne wkrótce przesiądę się na drugi rower, któremu
niestraszne będą jesienne słoty. Ostatni wrześniowy wyjazd traktuję więc jako
symboliczne zamknięcie rowerowego lata.
Tutaj jeszcze jest zielono.
Droga w okolicy Stadnik.