Czwartkowa improwizacja miejska
Nie miałem dobrego pomysłu, nie miałem planu, więc czwartkowa
przejażdżka była całkowitą improwizacją. Jej scenerią w większości było miasto,
czego prawdę mówiąc, nie lubię, bo rower szosowy domaga się przestrzeni i niczym
nieskrępowanej wolności, które trudno znaleźć w zatłoczonym mieście. Zresztą
niedługo i tak nie będę miał wyjścia, bo czas jesienno-zimowy i związany z nim
szybko zapadający zmrok, nie sprzyja pozamiejskim popołudniowym wyjazdom. A
dzisiaj snułem się po ulicach, pierwotnie zamierzając przejechać co najwyżej
czterdzieści kilometrów, ale ostatecznie udało się zrobić całkiem sympatyczny dystans.