Do Alwerni, Regulic i z powrotem
Po mojej ostatniej, rekordowej przejażdżce zafundowałem sobie trzy
dni wolnego od roweru. Bynajmniej nie dlatego, że czułem się zmęczony, ale
dlatego, że miałem problem z zaplanowaniem ciekawej trasy. W odróżnieniu od
profesjonalistów, którzy po prostu zaliczają konkretny trening i zapewne mogą
tysiąc razy pokonać tę samą trasę, ja potrzebuję dodatkowych bodźców
widokowo-romantycznych. Jakiś czas temu w aplikacji BaseCamp wrzuciłem sobie na
jedną mapę wszystkie przejechane od 2011 roku trasy. Okazało się, że w
promieniu kilkudziesięciu kilometrów do Krakowa jest ledwie kilka krótkich
odcinków dróg, których jeszcze nie przejechałem na rowerze! A jeśli zmniejszę
promień poszukiwań do, powiedzmy 20 km, to nie tylko znam wszystkie drogi, ale
przejechałem je po wielokroć. Szukając nowych wyznań, muszę więc szukać coraz
dalej i dalej na mapie, a to oznacza, że coraz trudniej jest mi znaleźć ciekawą
trasę, którą mógłbym zaliczyć w popołudnie dnia powszedniego i zdążyć wrócić
przed nocą. Wszak długie dni już się skończyły…
Dzisiaj zdecydowałem się na wyjazd w kierunku zachodnim. Najpierw
musiałem dojechać do Piekar. Biorąc pod uwagę, że mieszkam na południowym
wschodzie Krakowa, bliżej Wieliczki aniżeli centrum, była to droga przez
popołudniową mękę wyznaczoną przez godziny szczytu. Dopiero gdy za Salwatorem
wskoczyłem na wały wiślane, mogłem rozwinąć skrzydła i energicznie ruszyć do
przodu. Z Piekar pojechałem do Czernichowa, trzymając się bocznych, spokojnych
dróg. A potem dotarłem do Łączan. Tym razem nie zamierzałem przejechać na drugą
stronę Wisły, ale pojechałem dalej do wsi Kamień, a później na północ w
kierunku Alwerni. To pagórkowaty teren, który symbolicznie rozpoczął
trudniejszy etap dzisiejszej jazdy. W Alwerni pojawiłem się na moment na drodze
780, którą w piątek podążałem do Strzelec Opolskich. Dzisiaj przejechałem
krótki odcinek w przeciwnym kierunku. Wkrótce skręciłem na północ i przejechałem
przez Regulice, docierając do wsi Nieporaz. Tam skręciłem na wschód, inicjując
etap powrotu do Krakowa. Podjazd do Grojca, potem zjazd, lekki podjazd, zjazd
do Frywałdu i kolejny solidniejszy podjazd, tym razem do Chrosnej. Mimo, że
poruszałem się pod wiatr, czułem, że jest moc. A potem zaczął się długi zjazd,
który trwał praktycznie do samych Balic. Byłem już więc na przedmieściach
Krakowa. Wystarczyło jedynie kolejny raz przejechać przez całe miasto…
Autostrada Popołudniowego Słońca…