Trędowaty?
Zazwyczaj nie jeżdżę dzień po dniu, zwłaszcza, jeśli wcześniej
zaliczyłem spory dystans. Ale dzisiaj jakoś nie mogłem usiedzieć na miejscu i
pomimo braku jakiegokolwiek pomysłu na trasę, wyszedłem z domu. Myślałem, że
pokonam co najwyżej 40, może 50 kilometrów i faktycznie początkowo wszystko
wskazywało, że tak będzie. Uda przypominały mi o wczorajszym wysiłku i prawdę
mówiąc, jechałem trochę wbrew sobie. Jednak z każdym pokonanym kilometrem
czułem się lepiej, więc zacząłem sobie dorzucać do ad-hoc zaimprowizowanej
trasy kolejne kilometry. Jak już dobiłem do 70 km, to pomyślałem, że obciachem
byłoby nie dorzucić jeszcze tej skromnej trzydziestki, aby cieszyć się pełną
setką.
A tak zupełnie na marginesie, to dzisiaj byłem chyba jakiś
trędowaty. Minąłem po drodze dobrych kilkunastu, albo i więcej kolarzy i żaden
z nie pozdrowił mnie uniesieniem dłoni, chociaż ja podnosiłem rękę na widok
każdego z nich. Albo duch w narodzie ginie, albo to byli niedzielni
(świąteczni) rowerzyści.