Cztery części jednej trasy
Dzisiaj kontynuowałem test nowych kół. Chociaż to brzmi poważnie,
to w rzeczywistości chciałem po prostu zaliczyć znacznie dłuższą trasę niż za
poprzednim razem, aby mieć więcej czasu na oswojenie się z nowym sprzętem.
Idealna pogoda, czyli niezbyt gorąco i niezbyt wietrznie, zachęcała do
dłuższego wypadu.
Trasa składała się z czterech części. Pierwsza z nich była mi
doskonale znana, rutynowa i nawet zaryzykuję twierdzenie, że dość nudna. To
przejazd z Krakowa do Proszówek. Można próbować jakiegoś urozmaicenia,
wybierając różne boczne drogi, ale ich liczba jest dość ograniczona, więc
wcześniej lub później zna się już każdy kamyczek na poboczu i każdą dziurkę na
asfalcie. Do krajobrazów też się przyzwyczaiłem, a że są to płaskie okolice,
więc i w tym temacie szału nie ma. Na szczęście tuż za Proszówkami, czyli w
Bochni, rozpoczęła się zupełnie mi nieznana, druga część dzisiejszej eskapady.
Początkowo poruszałem się na wschód w stronę Brzeska, ale nie główną lecz
bocznymi drogami przez Krzeczów, Rzezawę i Jodłówkę. Jechałem wzdłuż trasy
kolejowej Kraków – Tarnów, więc miałem okazję przypomnieć sobie dawno minione
czasy, gdy jako student, tydzień w tydzień podróżowałem pociągiem pomiędzy tymi
miastami, patrzyłem przez okno na wąskie lokalne drogi, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek pojawię się w tych miejscach. Wydawały się tak odległe i
niedostępne. No i proszę. Oto jestem.
Tuż przed Brzeskiem skręciłem na północ na drogę 768. Jadąc
pachnącym nowością asfaltem, przejechałem przez Mokrzyska, Przyborów i Rudy
Rysie. Potem droga omijała kolejne miejscowości, cały czas prowadząc mnie na
północ w stronę Wisły. Ruch był raczej niewielki, ale od czasu do czasu
wyprzedzały mnie „falangi” samochodów, a potem znów zapadała kojąca cisza. I
tak właśnie dotarłem do wsi Górka i zafundowałem sobie krótką przerwę nieopodal
mostu na Wiśle. Nie było to szczególnie ekscytujące miejsca, a i królowa rzek
polskich wygląda w tym miejscu niezbyt okazale, w niczym nie przypominając
dumnej ozdoby Krakowa, Warszawy lub Torunia. Odkryłem jednak, że wzdłuż niej
biegnie szlak rowerowy w stronę Szczucina, więc prawdopodobnie nie jest to moja
ostatnia wizyta w tym miejscu.
Przejechawszy przez most znalazłem się w Sokołowicach i tam
zaczęła się trzecia część dzisiejszej trasy. Od tego momentu miałem poruszać
się drogami i odwiedzać miejsca, w których byłem ledwie dwa razy przez ostatnie
osiem lat. Nie było więc mowy o nudzie lub o rutynie. Jechałem w stronę Nowego
Brzeska, mijając Wroczków, Jaksice, Dolany, Śmiłowice i Hebdów. Ten fragment nie
był już płaski, więc mogłem zapomnieć o monotonnym i beznamiętnym pokonywaniu
kolejnych kilometrów. To skończyło się na zjeździe za Hebdowem, bo właśnie tam
rozpoczęła się ostatnia część mojej dzisiejszej aktywności, która – podobnie jak
pierwsza – nie miała w sobie żadnej tajemnicy. W Nowym Brzesku ponownie
przejechałem nad Wisłą, zawitałem do Ispiny i skręciłem w stronę Niepołomic. W
Woli Zabierzowskiej pożegnałem główną drogę, aby uciec do Puszczy Niepołomickiej.
Byłem już nieco zmęczony, bo niespecjalnie oszczędzałem się na dzisiejszej
trasie, ale świadomość, że do przejechania mam już tylko dwadzieścia kilometrów,
zdecydowanie dodawała mi energii.
A test nowych kół? Sprawdzają się świetnie, ale nie będę „nawijał”,
że dzięki nim mój rower zamienił się w prawdziwy bolid. Tak się bowiem składa,
że rower sam nie pojedzie, zwłaszcza pod górkę. Jako amator nie dostrzegam tych
sekund lub ich ułamków, które być może zyskuję na zjazdach lub długich płaskich
odcinkach. Ale umówmy się, że nie o szybkość chodziło w tym przypadku. Uwielbiam
ten dźwięk, gdy toczą się po asfalcie, gdy wgryzają się w przestrzeń, brzmiąc
echem świata wielkiego kolarstwa na zacisznej prowincji rowerowej pasji. That’s
all…
Wisła niezbyt okazała, czyli okolice mostu we wsi Górka.