Pierwszy raz na karbonowych stożkach
Upał jak cho****! Ponad trzydzieści stopni, duża wilgotność
powietrza. Nie ma w zasadzie czym oddychać. Ale trzeba jechać. Trzeba i już! Bo
w moim rowerowym szaleństwie otworzył się kolejny rozdział. Pamiętam, jak
kiedyś mówiłem, że nie nigdy nie kupię karbonowej ramy, bo droga, bo się
złamie, bo po co, bo to i tamto. Kupiłem. Pamiętam, że potem mówiłem, że na tej
jednej się skończy, że jest wystarczająco dobra, że to rama na lata. Myliłem
się. Dobrze pamiętam też, jak twierdziłem, iż koła karbonowe to czysta fanaberia,
kaprys, bezsens, szaleństwo i z pewności nigdy nawet nie pomyślę, aby mieć
takie coś. Nie dość, że pomyślałem, to jeszcze doprowadziłem do tego, że
właśnie mam takie coś… I właśnie dlatego musiałem dzisiaj jechać, aby przekonać
się, na ile bezsensowny krok uczyniłem. No dobra. Żartuję. Musiałem pojechać,
aby nacieszyć się nową zabawką dużego chłopca.
Nie chcę
się powtarzać, więc jeśli ktoś jest ciekaw, jakie były moje pierwsze wrażenia z
jazdy na karbonowych kołach Vinci Rapid 40, to odsyłam go do osobnego artykułu,
który popełniłem właśnie z tej okazji. Tutaj napiszę tylko tyle, że jakkolwiek
byłem mocno podekscytowany, to jednak cierpiałem z powodu gorąca, bo wysysało
ze mnie przynajmniej 50% energii. I dlatego właśnie dzisiejszy dystans był
raczej dość skromny.
Vinci Rapid 40 – Pierwsze spojrzenie okiem amatora
Nowy wizerunek mojego Cube.