Uście Solne – Tam i z powrotem
W ostatnich miesiącach na moich rowerowych trasach dominowały
podjazdy. Pomyślałem, że może dobrze byłoby przypomnieć sobie, że w pobliżu
Krakowa istnieją, nieliczne bo nieliczne, ale jednak płaskie okolice,
pozwalające na poczucie wiatru we włosach (złośliwi dodają: i much w zębach).
Wracając z pracy, przeszukiwałem w mojej głowie bazę danych tras rowerowych,
starając się znaleźć „pomysł na” dzisiejsze popołudnie. Kwerenda zakończyła się
sukcesem, chociaż plan był nieco dziwny. Założyłem bowiem, że po przejechaniu
przynajmniej pięćdziesięciu kilometrów, wrócę do domu dokładnie tą samą drogą. Punkt
docelowy nie był precyzyjnie określony, ale znajdował się w okolicach Uścia
Solnego.
Wyruszyłem przed szesnastą. Jechałem na wschód, co oznaczało
nieustanną walkę z silnym wiatrem. Noga jednak podawała, więc nie cierpiałem z
tego powodu. Trasa była rutynowa – żadnych nowych dróg, skrótów, nieznanych
miejsc. Po prostu dojechałem do Niepołomic, gdzie skierowałem się w stronę
Szczurowej i podążając główną drogą, zbliżałem się do celu. Wiatr cały czas
starał się popsuć mój dobry nastrój, dając miejscami nieźle w kość, ale mocno
pochylony nad kierownicą, widziałem, jak cyferki określające dystans coraz
bardziej zbliżają się do magicznej granicy 50 km, która oznaczała punkt
zwrotny. Minąłem Ispinę, Świniary, Niedary i dotarłem do Uścia Solnego. Tuż za
nim zawróciłem. Teraz miałem wiatr w plecy. Czułem się tak, jak czuje się pilot
myśliwca po włączeniu dopalacza. Moja prędkość gwałtownie wzrosła. Mogłem
odpocząć, ale pomyślałem, że póki nogi na to pozwalają, mogę mocniej pocisnąć.
Ponownie przemknąłem przez Niedary, Świniary, Ispinę, Zabierzów Bocheński i
Wolę Batorską. Zaraz potem byłem już w Niepołomicach i gnałem dalej przed
siebie, by po pokonaniu kolejnych dwudziestu kilometrów, pojawić się w
okolicach domu.
Dzisiejsza
trasa była prawie zupełnie płaska i prawdę mówiąc… dość nudna. Potrzebowałem
jednak takiej odskoczni od moich ulubionych pagórków. Dzięki temu chętniej do
nich powrócę.