Do Witanowic nieco nostalgicznie
Przed dziesiąta rozpoczęła się moja 983 przygoda rowerowa. Muszę
teraz zwracać uwagę na liczby, aby nie przeoczyć tej jubileuszowej, która jest
coraz bliżej mnie. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to dokonam tego we
wrześniu lub na początku października. Oczywiście mam na myśli tylko te
aktywności, które opisuję na moim blogu, a ten z kolei zacząłem prowadzić rok
po zmianie trybu życia z nieruchawego na aktywny.
Moim dzisiejszym celem były Witanowice – wioska w powiecie
Wadowickim. Trzy lata temu wspominałem o niej. Odwiedziłem ją wówczas po 27
latach. W tym roku przypadała więc okrągła, 30 rocznica. To dobry pretekst, aby
się tam pojawić, zwłaszcza, że nie prowadzi do niej łatwa i płaska droga. Musiałem
najpierw dojechać do Skawiny, a potem poruszać się w stronę Zebrzydowic. Ten
fragment trasy był mocno pagórkowaty, ale potem było jeszcze ciekawiej.
Przejechałem przez Stanisławów Dolny, do którego – wbrew nazwie – droga prowadzi
w górę. Potem był Stanisławów Górny, który leżał jeszcze wyżej, więc w pełnym
słońcu musiałem ostro „zapychać” pod górę. Odpocząłem nieco na zjazdach, a we
wsi Babica nawet zatrzymałem się na chwilę, bo zauroczył mnie mały, niebieski
domek stojący tuż przy drodze. W jego skromności i niedoskonałości było ukryte
nienamacalne piękno, którego próżno szukać w tworach współczesnej cywilizacji.
Właściciel tego domu, a może właściwsze byłoby określenie chatki, okazał się miłym
człowiekiem. Zamieniłem z nim kilka słów, życząc wspaniałego dnia i pojechałem
dalej. Po pokonaniu kolejnego podjazdu byłem już w Witanowicach i mogłem uciec
do świata wspomnień…
„Daremne żale – próżny trud, bezsilne złorzeczenia! Przeżytych
kształtów żaden cud nie wróci do istnienia” – pisał Adam Asnyk. Ale ja przecież
nie pojawiłem się w tym miejscu, aby żałować, że nie mamy roku 1987, a ja nie
jestem 21-letnim chłopakiem. Po prostu chciałem wrócić w miejsce, którego
niewyraźny obraz cały czas kołacze się w mej pamięci. To był zupełnie inny
czas. Ja byłem inny, Polska była inna, świat był inny. Krótki postój, kilka
zdjęć i znów w drogę.
Z Witanowic pojechałem do Zygodowic, a potem do Ryczowa. Przez
pewien czas jechałem trasą pierwszego etapu tegorocznego Tour de Pologne.
Pojawiłem się więc w Łączanach, przejechałem na drugi brzeg Wisły, dojechałem
do Czernichowa, a potem do Liszek. Stamtąd miałem już tylko przysłowiowe dwa kroki
do zachodnich rogatek Krakowa. I jeszcze tylko przejazd przez całe miasto w
niemiłosiernym upale, jeszcze ostatnie łyki życiodajnego płynu z bidonu, i
wreszcie dotarłem do miejsca, skąd cztery godziny wcześniej rozpoczynałem nieco
nostalgiczną eskapadę.
Domek, który mnie zauroczył.
Witanowice po latach.
Rzut oka za siebie…