Rozczarowanie… fotograficzne
Plan był prosty jak konstrukcja cepa. Przez Świątniki Górne i
Gorzków zamierzałem dojechać do Raciborska. Tam miałem „zasadzić” się w
krzakach przy szosie i czekać na kolarzy, którzy dzisiaj walczą na VI etapie
Tour de Pologne. Start ostry został przewidziany na 14:15, więc jako człowiek,
który nigdy w życiu nigdzie się nie spóźnił, wyjechałem już o 12:30. W torebce
podsiodłowej wiozłem oczywiście aparat fotograficzny, bo przecież moim głównym
celem było zrobienie kilkuset zdjęć peletonu, dzięki funkcji zdjęć seryjnych,
która była już włączona i gotowa do akcji. Żar lał się z nieba, więc jechałem
dość wolno, bo w upale znika gdzieś przynajmniej połowa mojej energii. Miałem
jednak spory zapas czasu. Nie przejmowałem się prędkością i spokojnie jechałem
w kierunku Raciborska. Dwadzieścia minut przed czasem byłem na miejscu i szybko
wybrałem optymalne miejsce do robienia zdjęć – ostry zakręt (prawie agrafka) na
podjeździe. Czekałem…
Pierwsi kolarze pojawili się zgodnie z harmonogramem. Nacisnąłem
migawkę i trzymałem ją. Aparat wykonywał zdjęcie za zdjęciem. Przed właściwym
peletonem była mała przerwa, więc zwolniłem migawkę. I to był błąd. Aparat
zaczął wykonywać czasochłonną operację i po prostu „zawisł”. Tymczasem
nadjechał peleton. Patrzyłem bezsilnie jak mijają mnie kolejni zawodnicy, a
aparat nadal milczał. Odblokował się, gdy przejeżdżali ostatni kolarze…
Zły na
siebie wsiadłem na rower i ruszyłem w drogę powrotną. Ponownie przejechałem
przez Gorzków, Świątniki Górne i Wrząsowice, a potem nieco wydłużyłem sobie
trasę, jadąc przez Swoszowice. Nie zamierzałem jednak szaleć zbyt długo, bo
słońce nie zamierzało się poddać, więc nadal gros mojej energii szło na walkę z
gorącem, miast napędzać rower. Pięćdziesiąt kilometrów było wystarczającym
dystansem na dzisiaj.
Jan Tratnik na trasie VI etapu 74 edycji Tour de Pologne.
Matti Breschel.