Gorący koniec lipca
Miałem nadzieję, że uda mi się zakończyć lipiec jakąś dłuższą
trasą, ale nie udało się. Przygotowując rower do jazdy, zauważyłem, że mam
rozcięty brzeg tylnej opony. Musiałem widocznie zahaczyć o coś ostrego podczas
mojej sobotniej eskapady do Bogdanówki. Rozcięcie było na tyle poważne, że
wystawał z niego mały kawałek dętki, tworząc śmieszny „bąbelek”. Mnie jednak
nie było do śmiechu, bo to oznaczało, że mniej więcej dwie trzecie sobotniej
trasy jechałem z poważnym uszkodzeniem i miałem naprawdę sporo szczęścia, że w
ogóle dojechałem, a ponadto stawiało pod znakiem zapytania dzisiejszą jazdę.
Próbowałem zakleić rozcięcie łatką, ale nic z tego nie wyszło, bo ciśnienie
rzędu 8 barów natychmiast znajduje najsłabszy punkt. Koniec końców musiałem
ponownie przełożyć przednią oponę na tylne koło, a na przód tymczasowo założyłem
używaną onegdaj oponę o szerokości 23 mm. Naprawa zajęła trochę czasu, więc
wizja dłuższego wyjazdu powoli przestawała być realna, co zresztą specjalnie
mnie nie zmartwiło, „gdyż ponieważ” po drugiej stronie okna upał panował
okrutny, a jazda w upale potrafi wyssać z człowieka większość energii.
Wyjechałem dopiero przed osiemnastą, co wcale nie oznaczało, że
warunki są już odpowiednie do jazdy. Nadal było gorąco, więc postanowiłem
ograniczyć się do krótkiej przejażdżki po płaskiej trasie, co miało
zdecydowanie kontrastować z wszystkimi lipcowymi wyjazdami. Podczas dość monotonnej
jazdy miałem okazję podsumować w myślach ten miesiąc. A był szczególny, bo
chociaż nie jeździłem ani zbyt często, ani zbyt szybko, to zaliczyłem największe
sumaryczne przewyższenie w mojej krótkiej rowerowej „karierze”. Praktycznie
każda trasa z nielicznymi wyjątkami oznaczała pokonanie ponad tysiąca metrów w
pionie, a na niektórych z nich stawałem twarzą w twarz z przewyższeniami „ocierającymi”
się o dwa tysiące metrów. Prawdę mówiąc, nie miałem innego wyjścia, bo
spędzając urlop w Bieszczadach, nie mogłem wybrać sobie łatwych profili. Kropką
nad „i” lub – jak kto woli – wisienką na torcie była sobotnia wyprawa do
Bogdanówki, która przyniosła efekt w postaci pobicia osobistego rekordu
przewyższenia i… wspomnianą na początku, rozciętą oponę.
Jakieś plany na sierpień? Absolutnie żadnych, zgodnie z
fredrowskim „niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”…