Knyszów i inne pagórki
Dzisiaj było na tyle gorąco, że nie byłem pewien, czy pomysł, aby
zaliczyć trasę sowicie obdarzoną pagórkami, jest rozsądny. Jednak ponieważ nie
lubię rezygnować ze swoich zamierzeń, zaopatrzyłem się tylko w dodatkową
butelkę wody mineralnej i pojechałem.
Plan zakładał, że dojadę do Łapanowa, a potem udam się na
południe, gdzie będę miał okazję poruszać się po rzadko odwiedzanych lub wręcz
nieznanych drogach. Założenia te w pełni zrealizowałem i w Łapanowie skręciłem
na południe, gdzie początkowo nic się nie działo, czyli po prostu było prawie
płasko. Atrakcje zaczęły się w Boczowie, gdzie skręciłem w boczną drogę i
zacząłem wspinaczkę do Knyszowa. Wspinaczka to zbyt duże słowo, bo jakoś podejrzanie
lekko mi się jechało. Droga była co prawda wąska, ale jej nawierzchnia idealna
lub prawie idealna. Dość szybko zameldowałem się na szczycie podjazdu, a potem
miałem okazję podnieść poziom endorfin na szybkim zjeździe do wsi Kawec. Tam
skręciłem na zachód i pojechałem do Raciechowic. Po drodze przejechałem przez
Zegartowice, czyli rodzinną miejscowość Rafała Majki, który mniej więcej w tym
samym czasie przeżywał dramat na 9 etapie Tour de France, usiłując dojechać do
mety po fatalnym upadku. Przed Raciechowicami musiałem zmierzyć się z kolejnym
podjazdem, ale potem był zjazd do wsi Czasław, gdzie skierowałem się na północ
z zamiarem dojechania do Dobczyc.
Jak już wielokrotnie wspominałem, z Dobczyc nie ma łatwej, czyli
płaskiej drogi do Krakowa. Jedynym dylematem pozostaje tylko wybór jednego z –
powiedzmy – trzech wariantów trasy. Ja wybrałem ten najpopularniejszy, czyli
drogę przez Dziekanowice, Rudnik i Koźmice Małe. Niewiele jednak brakowało,
abym dzisiejszą przygodę zakończył na rondzie w Dobczycach, gdzie na 100% byłem
przekonany, że kierowca audi kombi przede mną spokojnie wjedzie na rondo przed
nadjeżdżającymi z lewej strony pojazdami. Okazało się, że kierujący miał
zupełnie inne odczucia i znienacka depnął na hamulec, gdy ja właśnie mocno
depnąłem na pedały. Awaryjne hamowanie w moim wydaniu było na tyle mało
skuteczne, że oczami wyobraźni widziałem siebie rozpłaszczonego na tylnej
klapie niemieckiego auta. Koniec końców udało mi się skręcić w ostatniej chwili
i tylko moja lewa dłoń miała okazję pogłaskać twór niemieckiego przemysłu
motoryzacyjnego.
Dalsza część trasy minęła bez niespodzianek. Z Koźmic Małych pojechałem
do Gorzkowa, a stamtąd do Wieliczki. Ostatnim akcentem był podjazd ulicą
Krzemieniecką do Drogi Rokadowej, skąd miałem już tylko skromne 5 kilometrów do
domu.
W okolicy Knyszowa.