Ostatnia niedziela wiosny
Niedziela. Przedpołudnie jak zwykle spędziłem w KdM, czyli
miejscu, w którym rok wcześniej zmieniło się moje życie. Wracając do domu
miałem czas, aby zastanowić się, gdzie mam spędzić pozostałą część ostatniego
dnia weekendu. Znowu nie miałem jasnej i skrystalizowanej koncepcji, więc
skończyło się jak zwykle, czyli pomysłem, aby plan powstawał podczas jazdy.
Plan
istotnie powstał podczas jazdy, a konkretnie po pierwszych kilkunastu
kilometrach. Zdecydowałem się na jazdę drogą 94 w kierunku Olkusza. Pomysł nie
był najszczęśliwszy, bo niedziela była zarazem ostatnim dniem długiego
weekendu, a więc samochodów długie ciągnęły się szeregi, co sprawiało, że
trudno było mówić o odprężającej jeździe. A jechałem cały czas w górę, więc
płuca domagały się powietrza, a najlepiej świeżego powietrze, o czym raczej
marzyć w tych warunkach nie mogłem. Mimo to dość sprawnie poruszałem się na
północny zachód i dopiero w Jerzmanowicach powiedziałem: „dość” i skręciłem na
południe. Nareszcie znalazłem się w innym świecie, gdzie tylko z rzadka mijały
mnie samochody, a ja mogłem w pełni poddać się urokom jazdy i urokom
otaczającej mnie przyrody. Przejechałem przez Szklary, Pisary, Nawojową Górę,
Frywałd i dotarłem do Sanki. Tam skręciłem na wschód i wspierany wiatrem oraz
grawitacją (jechałem z góry), szybko pojawiłem się w Kryspinowie. Niedługo
potem byłem już w centrum Krakowa, a konkretnie obok Wawelu, co nie było dobrym
pomysłem, bo zapomniałem, że osiemnastego każdego miesiąca „jaśniepan” z Warszawy
nawiedza doczesne szczątki swojego brata, co jest wystarczającym powodem, aby
przy siedzibie królów kraju nad Wisłą, na jedną kostkę brukową przypadało
pięciu policjantów. Stróże porządku kulturalnie mnie przepuścili i miałem
wątpliwą przyjemność przejechania wzdłuż linii demarkacyjnej, oddzielającej od
siebie dwie manifestacje. Wzajemnie sprzeczne hasła docierały do moich uszu, z
których zdecydowana większość pozbawiona była przesłania miłości bliźniego,
pomimo faktu, iż uczestnicy jednej z manifestacji mieli więcej różańców i
świętych obrazków aniżeli stragany na Jasnej Górze. Bóg wszakże kocha
wszystkich tak samo i bez wyjątku, a zatem pobłogosławiwszy w myślach obie
grupy rodaków, pomknąłem w stronę domu. Rozpoczynał się właśnie niedzielny
wieczór w ostatnią wiosenną niedzielę. Za tydzień będzie już lato.