Zawrócony
Nie miałem pomysłu, dokąd mam pojechać. To dziwne, bo przecież
tylko w sobotę mam szansę na zaliczenie długiej i ciekawej trasy, a tymczasem w
głowie pustka. Wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu idei.
Kilka miejskich kilometrów i nadal nic. Trochę frustrujące. Ale w końcu
zaświtała pewna myśl. Północ. Pojadę na północ. Dość szybko przejechałem przez
całe miasto, dotarłem do ulicy Górnickiego i skręciłem w Dożynkową, aby przez
Witkowice wspiąć się do Bibic. Używam słowa „wspiąć” raczej z przyzwyczajenia,
bo istotnie kiedyś ten podjazd robił na mnie wrażenie, a teraz jest po prostu
drogą prowadzącą nieco w górę, na której prędkość nieco spada, a tętno nieco
rośnie. W Bibicach byłem więc wkrótce, przez moment jechałem, a raczej
zjeżdżałem na zachód, a potem znów skręciłem na północ. To nie była do końca
dobra decyzja, ponieważ skończył się asfalt. Jestem uparty jak nie wiem co,
więc nie zawróciłem, ale polną drogą jechałem w stronę Woli Zachariaszowskiej.
Długo to trwało, bo oszczędzałem rower z jednego, bardzo prostego powodu, iż
jedynym moim sponsorem jestem ja sam. Gdy już dotarłem do cywilizacji mierzonej
twardą nawierzchnią, pojechałem na zachód. Fajnie było, a jeszcze fajniej się
zrobiło, gdy dojechałem do dawno nieodwiedzanej Korzkwi. Tam zaliczyłem krótki
podjazd, ale ten z gatunków przez duże „P”. Garmin w pewnym momencie pokazał
nawet 24%, ale tak dobrze to jednak nie było. Później przejechałem przez
Maszyce i Smardzowice. Był tam jakiś festyn, odpust, albo „pieron wie co”.
Faktem jednak jest, że lawirowałem wśród dziesiątek samochodów i setek ludzi (a
dzwonka przecież nie mam, bo w takiej maszynie to obciach), zastanawiając się,
co ja tutaj robię? W końcu dotarłem do drogi 794 i skręciłem w stronę Skały. A
potem stało się coś, czego nie mogę zrozumieć. Dojechałem do końca Cianowic i… odechciało
mi się jechać dalej. Nagle poczułem, że po prostu wolę być w domu. To dziwne,
ale skoro tak, to nie będę na siłę przekonywał się, żeby jechać dalej. Na
najbliższym skrzyżowaniu zawróciłem i pomknąłem w stronę mojego miasta.
Na tym nie kończy się historia sobotniej wycieczki. Nadszedł czas
mycia roweru. Zdjąłem koła, a rower trafił na stojak serwisowy. Pozostał tak do
niedzieli. Rano podszedłem do niego i ot tak, bez powodów, a może z
przyzwyczajenia, nacisnąłem jeden z przycisków zmiany przełożenia. Nic się nie
stało. Szybko sprawdziłem stan baterii Di2. Pustka… 0%. Jak to możliwe, skoro
jeszcze wczoraj było 60%? Nie wiem, jak to się stało, na razie nie zastanawiam
się nad tym, ale gdybym nie zawrócił, to ostatnie kilometry
pokonywałbym na jedynym dostępnym przełożeniu.