Przed sobotnim deszczem
Ostatnio tak mam, że z moich rowerowych planów niewiele wychodzi.
Powiedzmy, że zbliża się weekend, ja kreślę w mej wyobraźni wspaniałe rowerowe
trasy, wiodące przez magicznie piękne okolice, pośród morza świeżej i pachnącej
zieleni, pod nieskazitelnie czystym błękitem nieba, w promieniach ciepłego
wiosennego słońca. Weekend w końcu nadchodzi, a wraz z nim chmury, deszcz,
wiatr i chłód. A plany trafiają do skarbca niezrealizowanych pomysłów, by
poczekać na swój czas.
Dzisiaj było nieco inaczej. Po prostu nie miałem planu. Świat za
oknem był oczywiście szary, ale nie padało, więc pomyślałem, że wyskoczę choć
na krótką chwilę, by zaznać przynajmniej namiastki tej cudownej rowerowej rozkoszy.
Przejechałem pierwsze dwadzieścia kilometrów. Z chmur nie spadła ani jedna
kropla deszczu, więc byłem suchy, nie licząc setki brunatnych kropek, którymi
przyozdobiła mnie mijana koparka, wrzucająca łyżkę pełną błota do wywrotki.
Pomyślałem, że dla przyzwoitości dorzucę kolejne dwadzieścia kilometrów, zanim
grzecznie wrócę do domu. Ale potem pojawiło się słońce, więc nie mogłem
zignorować takiego daru Opatrzności. I w ten oto sposób, krótka przejażdżka
zamieniła się w całkiem zacną eskapadę, która swój finał znalazła dopiero po przejechaniu
siedemdziesięciu kilometrów. A deszcz? A deszcz zaczął padać godzinę później…
A na
koniec krótka historia z dzisiejszej przejażdżki. Na Alei Pokoju chciałem
wjechać pomiędzy dwa samochody, bardzo wolno poruszające się sąsiednim pasem do
skrętu w lewo. Gdy zacząłem skręcać, kierowca drugiego samochodu przyspieszył,
zamykając lukę. Pomyślałem, że zrobił to przypadkowo, więc gdy odstęp znów się
powiększył, ponowiłem próbę. Kierowca znów przyspieszył i dodatkowo użył
klaksonu. Już wiedziałem, że manewr się nie uda, więc dałem za wygraną i
poczekałem, aż wyprzedzi mnie. Okazało się, że jest to taksówka. Przejeżdżając
obok, kierowca otworzył okno i usłyszałem jakże miłe i kulturalne słowa: „No i
gdzie się wpie*******?!” Kiedyś pewnie nie pozostałbym dłużny, ale dzisiaj
spojrzałem na tego biedaka i powiedziałem: „Dlaczego pan zwraca się do mnie w tak
niekulturalny sposób? Przecież ja nic panu nie zrobiłem. Więcej miłości w sercu…
Życzę panu cudownego dnia”. Jaka była reakcja? Bezcenna. Gość po prostu
zaniemówił. Najciekawsze było jednak to, że poczułem się lepiej, ale nie
dlatego, że zachowałem spokój, ale dlatego, że nie poczułem żadnej złości do
tego człowieka. Może miał po prostu gorszy dzień, a może coś się nie układa po
jego myśli? Jestem pewien, że tak właśnie trzeba. Nie odpowiadać agresją na
agresję, nienawiścią na nienawiść, nie oceniać, nie oskarżać, ale po prostu…
kochać. Idealizm? Nie. Chrześcijaństwo.
Buduje się!
Mała impresja.