Spotkanie w ciszy
Czasem tak mam, że gdy wsiadam na rower, zostawiam za sobą przewidywalność zdarzeń. Chcę uciec od zwyczajności. Mówię: „Boże prowadź” i po prostu jadę. Nie planuję, gdzie skręcę, którędy pojadę, dokąd zmierzam. Cisza jest we mnie, cisza jest dookoła. I tylko delikatny szmer łańcucha, i tylko subtelny szum opon na asfalcie łączą mnie z materialnym światem codzienności. W tej ciszy mogę spotkać się z Nim. Z tym, który zna każdą moją rowerową trasę, i bez którego nie pokonałbym żadnej z nich. Odkryłem Go tak niedawno i jest zupełnie inny, niż dotychczas mi o Nim mówiono. Przekonywali, że gdy Go poznam, będę musiał ze wszystkiego zrezygnować. Nieprawda. On niczego nie zabrał, tylko wszystkiemu nadał głębszy sens i pomógł właściwie ustawić priorytety. Żadne dobro tego świata nie było w stanie dać mi szczęścia. On je dał. Otworzył moje oczy i serce. Zostawił mi swojego Ducha i teraz już „zła się nie ulęknę”. On jest mocniejszy. On jest potężny. On… Jezus. Może jeszcze Go nie poznałeś, a może znasz Go tylko jako groźnego sędziego ze świata religijnych nakazów i zakazów? Odrzuć je i… uwierz. Nic więcej nie jest potrzebne. Naprawdę.