Szara cywilizacja
Dość wybredny jestem w tym roku i nie zaliczam kilometrów za
wszelką cenę. Mijał dzień za dniem od ostatniej przejażdżki, a ja wciąż
czekałem „na wiatr, co rozgoni ciemne, skłębione zasłony” smogu ponad Krakowem.
Pozwoliłem sobie nawet solidnie umyć rower, chociaż według niepisanych
rowerowych praw Murphy’ego, nie miało to najmniejszego sensu, ponieważ czysty
rower przyciąga złą pogodę. W sobotę powiedziałem sobie: dość i nie bacząc na
wszechobecną mgłę i mokry asfalt, wyruszyłem przed siebie na krótki rekonesans.
Widoczność była na tyle kiepska, że nawet nie miałbym o czym napisać, gdyby nie
pewne zdarzenie…
Wielokrotnie pisałem, że przed mym oknem rośnie sobie dąb. Od
soboty jest już tylko wspomnieniem. Zgraja polityków o rozumkach stanowiących
formę przejściową pomiędzy amebą a pantofelkiem uchwaliła nowe prawo,
zmieniające zasady wycinki drzew na prywatnych działkach. Właściciel skrzętnie
z niego skorzystał. Pilarki spalinowe szybko rozprawiły się z królem okolicznej
zieleni, domem wszelakiego ptactwa, oazą cienia w upalne dni i majestatycznym
kształtem na tle późnojesiennego nieba. Padł w milczeniu – nagi, bezbronny,
samotny. Zapewne wkrótce przyjadą tutaj koparki, spychacze, dźwigi i
betoniarki. Jeden z ostatnich skrawków zieleni zostanie zalany szarym betonem.
Czasem zaglądnie tu słońcu, by na szarych balkonach, szarzy ludzie mogli rzucić
szary cień na szare ściany.
Ech… Płakać się chce.
Smutny widok za oknem.
Tak było jeszcze w grudniu.
A tak w październiku.