Marznące dłonie
Trochę się dzisiaj wkurzyłem w pracy, więc z tym większą energią
wyruszyłem w krótką trasę. Dobrze jest odreagowywać frustracje w bezpieczny dla
otoczenia sposób. Źle, że w ogóle frustracje się zdarzają. Nie jestem jednak
zbudowany z tytanu i stali, więc to i owo przeżywam, chociaż muszę przyznać, że
od nawrócenia jest i tak zdecydowanie lepiej. „Mięsem” nie rzucam, nie martwię
się o przyszłość i generalnie myślę pozytywnie. I właśnie z takim pozytywnym
nastawieniem wyruszyłem przed siebie.
Energia
mnie rozpierała, więc jadąc w stronę Węgrzców Wielkich, sukcesywnie oddalałem
się od domu. Potem skręciłem na północ, przejechałem przez Grabie, za którymi
skierowałem się na zachód z zamiarem spokojnego powrotu do domu. Na krakowskich
przedmieściach wpadłem ma pomysł, aby przedłużyć sobie wycieczkę i to był błąd.
Mniej więcej po godzinie od wyruszenia z domu zaczęły mi marznąć dłonie. Ten
miesiąc niezaprzeczalnie jest najchłodniejszym styczniem, w którym przyszło mi
jeździć rowerem, ale założyłem przecież rękawice, pod które włożyłem jeszcze dodatkowe
ocieplacze. Niestety na niewiele się to zdało. Z każdą chwilą dłonie stawały
się coraz sztywniejsze i coraz mniej sprawne, a do celu miałem jeszcze kilka
kilometrów. Jedynym sposobem na rozgrzanie była mocna praca w połowie czwartej
strefy tętna. Serce szybciej pompowało krew i od razu robiło się cieplej, co
subtelnie poprawiało także stan moich dłoni. Do ideału jednak sporo brakowało,
więc nie ukrywam, że z wielką ulgą dotarłem do domu.