Przez tory
Krótki popołudniowy wypad. Rozpocząłem go od podjazdu do Kosocic, aby sprawdzić, jak wygląda moja forma w tym leniwym, zimowym czasie. Poszło całkiem sprawnie, a więc zachęcony tym faktem zjechałem do Wieliczki. Stamtąd pojechałem do Śledziejowic i Czarnochowic, gdzie skręciłem w stronę Krakowa z myślą, że oto nastał właśnie czas powrotu. Na tym etapie miałem nawet całkiem niezłą średnią prędkość, ale wkrótce ją roztrwoniłem. Tak się zdarza, gdy się ma głupie pomysły. A niewątpliwie głupim pomysłem była próba jazdy po wewnętrznej drodze na terenie PKP Cargo. Zaczęło się niewinnie: trochę śniegu, ale czarna nawierzchnia. Potem było już tylko gorzej. W końcu jechałem po oblodzonym asfalcie. To bym też przetrzymał, ale po drodze musiałem zaliczyć cztery przejazdy kolejowe. Przez pierwszy przejechałem z lekkim uślizgiem tylnego koła, na drugim delikatnie uciekło mi przednie, a na trzecim niewiele brakowało, abym wywinął efektowanego kozła – w dodatku przy świadkach. Na czwartym przejeździe już nie ryzykowałem i asekurując się nogą wypiętą z pedału, wolno przetoczyłem się przez szyny. Te trzy kilometry wykończyły mnie bardziej niż pozostałe dwadzieścia siedem. Zmarzły mi też dłonie, więc nie przedłużałem dzisiejszej przygody i wróciłem do domu.