Kolejny krok
Katar prawie się skończył, a lekki mróz nie przestraszył mnie,
więc znów wskoczyłem na rower. Udało mi się zaliczyć kolejne siedemdziesiąt
kilometrów, więc do celu jest już naprawdę blisko. Jeśli jednak ktoś myśli, że
idę na łatwiznę, to jest w błędzie. Zaliczyłem dzisiaj i Kosocice, i Gaj, i
Libertów, więc trochę przewyższeń się uzbierało. Były nawet fragmenty kilkunastoprocentowe,
a więc musiałem się przyłożyć, co zresztą przyniosło pozytywny efekt uboczny w
postaci rozgrzania. Na deser pozostawiłem sobie Tyniec i spokojny powrót do
Krakowa. Szkoda tylko, że nie miałem czasu na zrobienie zdjęć. Będę musiał się
poprawić.