Na przekór
Byłem głodny jazdy, bo ostatnio znów dopadło mnie jakieś przeziębienie,
które choć lekkie w swoim przebiegu, skutecznie powstrzymywało mnie przed
wyjściem w „otwartą przestrzeń kosmiczną”. Pracowałem więc w domu, nie łykając
żadnych farmaceutyków, pokonując dziadostwo jedynie naturalną siłą organizmu.
Takich drobnych przeszkód miałem zresztą sporo ostatnimi czasy, co wcale mnie nie
dziwi, bo kilka miesięcy temu podjąłem najważniejszą decyzję w moim życiu, której
skutkiem w najbliższą niedzielę będzie… chrzest – taki prawdziwy, chrześcijański,
przez pełne zanurzenie w wodzie, a nie poprzez polanie wodą główki
nieświadomego niczego dziecka. Jest więc taka siła, której wyraźnie się to nie
podoba i robi, co może, aby mi przeszkodzić. Postanowiłem pokazać, że jestem
zdrów jak ryba. Po krótkich przygotowaniach wsiadłem więc na rower i pojechałem…
Nie miałem sprecyzowanych planów, co często mi się zdarza.
Zacząłem od Kosocic, a potem zjechałem do Wieliczki. Chcąc sprawdzić, jak
zachowuje się mój organizm po kilku dniach przymusowego wypoczynku, skierowałem
się do Sierczy. To oczywiście oznaczało wspinaczkę, ale ku mojemu pozytywnemu
zaskoczeniu, szło mi wyjątkowo sprawnie i nawet nie musiałem odchylać
kominiarki, aby łapczywie uzupełniać braki tchu. Rozochocony pojechałem do
Rożnowej, aby za swój upór odebrać nagrodę na długim i szybkim zjeździe do
Wieliczki. Dalsza część trasy była już bardziej tradycyjna. Węgrzce Wielkie, Grabie,
Brzegi i ponownie Kraków. Trasa rowerowa wzdłuż Wisły, przejazd Mostem Zwierzynieckim
na drugi brzeg i powrót. Kilka kilometrów przed domem dopadły mnie opady śniegu
z deszczem. Płatki śniegu i krople deszczu smagały mnie po twarzy tak mocno, że
nie byłem w stanie cały czas patrzeć się na drogę przede mną. Ruch na szczęście
był niewielki, więc w miarę bezpiecznie zbliżałem się do domu, pozwalając sobie
nawet na delikatne wydłużenie trasy.
Kto wie, być może uda mi się pokonać sześćset kilometrów, które
dzielą mnie od osobistego rekordu rocznego przebiegu? To jednak ma drugorzędne
znaczenie. Teraz żyję tym, co wydarzy się w niedzielę…
Oblicze grudniowego popołudnia