Środa pod chmurami
Dzięki dobrodziejstwu, jakim jest praca zdalna, mogłem sobie
pozwolić na nieco wcześniejszą przejażdżkę. Dzięki temu przez prawie godzinę
cieszyłem się dniem, o ile pochmurne niebo może być powodem radości. Deszcz co
prawda nie padał, nie licząc mżawko-podobnego, krótkiego epizodu, ale miejscami
było mokro. Na tyle mokro, że pożegnałem się z wizerunkiem czystego roweru.
Zaliczyłem dość ciekawą trasę, starając się, aby przez żaden
odcinek, z wyjątkiem najbliższego otoczenia domu, nie przejechać dwukrotnie,
ani nie skrzyżować się z już przejechanym fragmentem. Ot, takie „zboczenie”,
które ostatnio dość trudno mi się realizuje. Najpierw pojechałem do Kosocic,
potem do Lusiny, następnie do Libertowa, aby w końcu pojawić się w Skawinie.
Tam wpadłem na pomysł, aby do całości dorzucić kilka kilometrów. Skierowałem
się więc do Radziszowa, przejechałem przez most na Skawince i drugą stroną
wróciłem do Skawiny. Potem było już dość rutynowo, czyli Tyniec, wały wiślane,
Zabłocie, Płaszów, ulica Bieżanowska i… gorąca, moja ulubiona herbata Earl
Grey.
Krakowska gra kolorów wieczoru