Dolina Bolechowicka
Prawdę mówiąc, zamierzałem
dzisiaj zaliczyć „setkę” – być może ostatnią w tym roku. Pogoda mi sprzyjała,
bo chociaż było raczej zimno, to świeciło słońce, nadając właściwe kolory coraz
bardziej zaawansowanej jesieni. Miałem problem z wyborem trasy i ostatecznie,
jak to mam w zwyczaju, zdałem się na łaskawość losu. Wyjechałem z Krakowa i
pojechałem na północ. Przejechałem przez Tomaszowice, zjechałem do Brzezia, a
potem znów skręciłem na północ, by dotrzeć do Bolechowic. Solidnie rozgrzałem
się na podjeździe do Zelkowa. A potem udałem się do miejsca, skąd rozpościerał
się wspaniały widok na Dolinę Bolechowicką. Tam zatrzymałem się. Byłem zupełnie
sam. Tylko ja, zimny wiatr i cudowny krajobraz. Szkoda, że nie mogłem oddać
tego piękna na fotografii – słońce nie było moim sprzymierzeńcem. Ruszyłem
dalej. Dojechałem do Białego Kościoła. Tam poczułem, że jestem już trochę
zmęczony, a przecież była to ledwie połowa drogi. Zrozumiałem, że ciężko będzie
„dojechać” do planowanego dystansu. Do Krakowa dotarłem przez Korzkiew i
Zielonki. Potem musiałem jeszcze przejechać przez centrum miasta. Teoretycznie
mogłem jeszcze powłóczyć się tu i tam, ale nie chciałem niczego robić na siłę.
Wróciłem więc, dziękując Bogu za kolejny piękny dzień.
Rodzą się barwy jesieni
Dolina Bolechowicka
Dolina Bolechowicka