Fin de Septembre
Żegnając wrzesień, powiedziałem sobie: „stop rutynie” i zamiast
zachowawczo kręcić się po najbliższej okolicy, wyruszyłem na południe, gdzie
pojęcie „płaska droga” jest czysto teoretyczne, a tubylcy zwykli tak nazywać
dukty, które nachylone są mniej niż 6%. Po raz pierwszy od dawna zdecydowałem
się nawet na zaprojektowanie trasy na mapie, aby mieć pewność, że noc i chłód
nie zastaną mnie zagubionego gdzieś pośród wciąż zielonych wzgórz.
Dystans nie był szczególnie ambitny, ale profil i owszem. A
wszystko zaczęło się od dojazdu do Świątnik Górnych. Potem przejechałem przez
Olszowice i Włosań. Wkrótce musiałem zaliczyć podjazd do wsi o nazwie… Góra. To
tylko kilkaset metrów, ale nachylenie rzadko schodziło poniżej 13%. Później
było już łatwiej. Przejechałem przez Polankę i dotarłem na przedmieścia
Myślenic. Tam okazało się, że wiadukt nad zakopianką jest w remoncie i nie
mając innego wyjścia, musiałem pojechać główną drogą. Sama jazda była ok, ale próba
bezpiecznego włączenia się do ruchu podniosłaby ciśnienie nawet ludziom pokroju
Beara Gryllsa…
Z Myślenic pojechałem do Sułkowic, a więc najpierw
było pod górę, potem z górki, a potem znów trochę pod górę. Kolejnym etapem był
dojazd do Biertowic, kilkaset metrów pod słońce drogą 52 i skręt na północ w
stronę Woli Radziszowskiej. Wybrałem najkrótszą drogę wiodącą wprost przez
zalesione wzgórze. A potem było już szybko i łatwo: Radziszów, Skawina, Kraków.
Odprężony i pozytywnie nastawiony do
całego świata, zatrzymałem się przed domem. Słońce już dawno zaszło, a wokoło
zapadał zmierzch. Ustał śpiew ptaków, a latarnie budziły się ze snu. Nastał
czas wieczornej ciszy. Czas dobry. Czas modlitwy…
Okolice Sułkowic