Idylla, szczęście, ukojenie
Sobota. Pierwszy dzień października. Obudziły mnie promienie
słońca. Wpadały przez niezasłonięte okno, radośnie panosząc się w mieszkaniu,
tworząc na ścianach magiczne odblaski, rozszczepiając się w pryzmatach
szklanych powierzchni. Radosny początek pięknego dnia w świecie pełnym
cudownych zdarzeń. Błękitne niebo przyozdobione subtelnym puchem białych
obłoków i cichy szept wiatru – pieśń uwielbienia, hymn dziękczynienia. Uśmiech
powitania, zapach świeżej kawy. Idylla. Szczęście. Ukojenie.
Powiecie: „zwariował, odbiło mu”. Żadną miarą! Po prostu czuję się
szczęśliwy. Wbrew wszystkiemu, na przekór światu, pod prąd, w górę, krętą
ścieżką. Już prawie dwa miesiące nie oglądam TV. Prawie, bo kilka transmisji
z wyścigów kolarskich zaliczyłem. Ale nic ponadto. Ani TVN, ani TVP, ani nic,
co karmi sensacją, tragedią, kłamstwem, manipulacją. Cóż za ulga. Ileż wolnego
czasu, który można spożytkować zupełnie inaczej, lepiej, owocniej, przyjemniej.
Tak. Wiele się zmieniło, ale moja rowerowa pasja nadal jest moją
pasją. Nikt mi jej nie zabrał, nie nakazał porzucić. Tyle tylko, że została ustawiona
na właściwym miejscu i we właściwym porządku. A przy okazji zyskała zupełnie
innym wymiar. Jak wszystko w nowym życiu.
No proszę, a miałem przecież napisać o dzisiejszej wycieczce. Nie
była nakreślona na elektronicznej mapie rowerowego GPS’a, a jej szkic istniał
tylko w mojej głowie. Wybrałem się do Pieskowej Skały, którą ostatni raz
odwiedziłem w maju ubiegłego roku. Najpierw musiałem oczywiście przejechać
przez cały Kraków, potem podążałem ulicą Łokietka aż do Modlnicy, gdzie
wjechałem na drogę 94. Ruch tam panował potężny, ale szerokie pobocza
sprawiały, że nie czułem dyskomfortu, ani niebezpieczeństwa. A to ostatnie
czyha na tej drodze. W pewnym momencie okazało się, że poruszam się najszybciej
ze wszystkich i wyprzedzam dziesiątki samochodów. Tajemnica wyjaśniła się w
Czajowicach. Rozbite samochody, policja, straż pożarna. Na szczęście nikt nie
zginął. Dojechałem do Sąspowa, a potem do Woli Kalinowskiej. Zjechałem do drogi
773 i znalazłem się pośród cudownych klimatów Jury Krakowsko – Częstochowskiej.
Wkrótce dotarłem do Pieskowej Skały, gdzie zatrzymałem się na chwilę, aby
zatrzymać w kadrze jeden z pierwszych dni złotej jesieni. Potem pojechałem do
Sułoszowej i tam skręciłem na wschód. Dotarłem do drogi 774 i pojechałem do
Skały. Dalej było już prosto i… szybko. Wkrótce przejeżdżałem obok tablicy z
napisem „Kraków”. I znów musiałem przejechać przez całe miasto, ale…
Czekały na mnie: uśmiech powitania, zapach świeżej kawy.
Idylla. Szczęście. Ukojenie.
Maczuga Herkulesa
Odrestaurowany zamek w Pieskowej Skale na tle błękitu
Ot taka mała impresja z rękami i zamkiem w tle