Ścianka Radziszowska
Dość często pokonywałem trasę Świątniki Górne – Mogilany –
Radziszów – Skawina – Tyniec. Ale jakoś nigdy nie zdarzyło się, abym jechał w
odwrotnym kierunku. Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, doszedłem do
wniosku, że chyba unikałem zaliczenia pewnej „miłej” drogi, łączącej Radziszów
z Bukowem. Jadąc od Bukowa jest to bowiem piekielnie szybki, stromy zjazd. Tam
zazwyczaj pobijałem swoje własne rekordy prędkości. Oczywistą oczywistością
jest, iż w kierunku przeciwnym jest to podjazd. Dla miłośników zmagań z takimi
przeciwnościami natury, jest on przecudnej urody. Dla tych, którzy jadąc w górę
cierpią przestraszne katusze, będzie zmorą, katorgą i drogą przez mękę. Ja nie
mam budowy górala i chociaż półtora roku temu zrzuciłem potężny bagaż
nadmiarowych kilogramów, stając się pomocą naukową z dziedziny anatomii
człowieka, nie śmigam po stokach niczym górska kozica. To jednak wcale mi nie
przeszkadza darzyć sympatią owych dróg wznoszących się ku niebu, bo lubię
wyzwania, a będąc na szczycie, gdzie nade mną jedynie błękit i nieskończoność
dzieła Boskiego Stworzenia, odczuwam nieskrywaną radość i satysfakcję.
Pojechałem więc do Tyńca, a potem do Skawiny i Radziszowa. Tam
skręciłem w wąską ulicę, na której rozpoczęła się zabawa. Rzeczony podjazd
istotnie jest nielichy. To ponad kilometr o średnim nachyleniu powyżej 10%. Nie
ma tutaj szans na odpoczynek, na złapanie głębszego oddechu, na uspokojenie
rozszalałego tętna. Nie sposób się także zatrzymać, bo ruszyć pod górę już nie
sposób. Nachylenie nigdzie nie spada poniżej 9%, osiągając miejscami nawet 16%.
Nic więc dziwnego, że cyferki na liczniku dystansu stoją niemalże w miejscu, a
wspomniany kilometr ciągnie się w nieskończoność. Dojeżdżając do każdego
zakrętu ma się nadzieję, że tuż za nim będzie już koniec. Nic z tego. Za
zakrętem jest kolejna ścianka. Potem znów zakręt i znów ścianka. I tak do
samego szczytu.
Gdy już znalazłem się na górze, wciąż pamiętałem jak
się nazywam, gdzie mieszkam i co tutaj robię. Pojechałem więc dalej, nie oszczędzając
sobie trudów pokonywania pomniejszych pagórków, które w całej obfitości
rozrzucone są po okolicy. Mogilany, Świątniki Górne, Gorzków, Koźmice Małe,
Rożnowa. Zjechałem do Wieliczki, ale nie chciałem jeszcze wracać. Pojechałem więc
dalej w stronę Niepołomic i dopiero w Zakrzowcu ostatecznie zmieniłem kierunek,
aby tuż przed zachodem słońca dotrzeć do domu, wypić szklankę zimnej coli zero
i pomyśleć, że to był dobry dzień.