Strzelce Opolskie – Oława (Ścinawa)
Po dwóch dniach zasłużonego odpoczynku w gościnnych progach
teściów mych umiłowanych (uwierzcie, są naprawdę cudowni), nadszedł czas, by
kontynuować rowerową eskapadę w kierunku zachodnim. Pretekstem był pomysł, aby
spędzić kilka dni u rodziny Moniki, którą onegdaj losy rzuciły w okolice Oławy.
Spojrzałem na mapę, chwilę pomyślałem i wkrótce miałem gotowy plan trasy.
Zapowiadano duże zachmurzenie i przelotne opady deszczu, ale tym
razem nie przejąłem się pogodą. Spokojnie zjadłem śniadanie i tuż przed
południem wyruszyłem w drogę. Nie zamierzałem oczywiście poruszać się głównymi
drogami, lecz eksplorować boczne drogi, wijące się pośród żyznych pól, od czasu
do czasu kryjące się w leśnej gęstwinie. Przejechałem przez Rozmierkę, Kadłub,
Krasiejów i Ozimek. Wkrótce znalazłem się w okolicach Jeziora Turawskiego.
Dojechawszy do Kotorza Wielkiego, zboczyłem z głównej drogi, aby zawitać do
Turawy. Tam zatrzymałem się naprzeciwko niszczejącego, XVIII-to wiecznego pałacu.
Przeszłość zaklęta w martwych murach. A przecież wystarczy zamknąć
oczy, aby usłyszeć muzykę, dobiegającą spoza rozświetlonych okien, za którymi jaśnie
państwo w balowych kreacjach wirują w tańcu nieopodal suto zastawionych stołów.
Ileż pokoleń zrodziło się w pałacowych pokojach? Ileż razy kunsztowne mozaiki zroszono
łzami rozpaczy, gdy w migoczącym świetle gromnicy gasło czyjeś życie? Teraz to
miejsce jest opuszczone, ciche i ciemne. Powoli umiera, zabierając do grobu
echa przeszłości, która nigdy nie powróci. Ktoś kupił ten pałac za przysłowiowe
psie pieniądze i pozwolił, aby umierał nadal. Spędziłem chwil kilka w jego
magicznym cieniu. Zamyślony i smutny, bo przecież to miejsce zasługuje na to,
aby tchnąć w nie nowe życie, wskrzesić wyblakłe kolory i wypełnić dźwiękami historii.
Musiałem opuścić Turawę, ale jakaś część mojej duszy zagubiła się w pałacowych
murach. Nie szukałem jej. Niech zostanie…
Jechałem dalej. Przejechałem przez Kolanowice, Lubniany, Brynicę,
Kup, Chrościce i Popielów. Cały czas musiałem walczyć z zachodnim wiatrem,
który psuł nieco radość z jazdy, ale kolarz musi być przygotowany na każde
warunki. No, prawie każde. W pewnym momencie wjechałem na długi, prosty odcinek
drogi pośród pól. Pech chciał, że akurat wtedy rozrzucano obornik. Smród był
niemiłosierny, a ja nie miałem żadnej możliwości ucieczki. Nie mogłem też
przyspieszyć, bo wtedy potrzebowałbym więcej tlenu – tlenu zmieszanego z raczej
mało atrakcyjnym zapachem gówien. Ech… Dałem radę, bo musiałem, ale jakoś nie
mam ochoty powtarzać tego doświadczenia. Powoli zbliżałem się do zachodnich
granic województwa opolskiego. Przekroczyłem ją za wsią o orzeźwiającej nazwie
Leśna Woda, a w Bystrzycy witałem już Dolny Śląsk. Do Oławy pozostały ostatnie
kilometry. Potem przejazd przez centrum miasta i krótki odcinek dość kiepskiego
asfaltu do wioski Ścinawa. Byłem na miejscu.
Tylko pozornie dzisiejsza trasa nie była wymagająca.
Umiarkowany dystans i praktycznie brak przewyższeń sugerują, że powinna zostać
zaliczona do rutynowych. Tymczasem przeciwny wiatr, drogi różnej, nie zawsze
najlepszej jakości i mocno „aromatyczne” prace polowe sprawiły, że musiałem
pracować solidniej niż planowałem. To dobrze, bo nie lubię banału i rutyny,
które sprawiają, że potem trudno jest choćby kilkoma słowami opisać wrażenia z
jazdy.
Jezioro Turawskie.
Niszczejący pałac w Turawie.
Umierające echa minionej świetności.
Kościół Matki Boskiej Anielskiej w Bystrzycy.