Po czterech dniach
Jakkolwiek jazda na rowerze jest dla mnie formą aktywnego
odpoczynku, to zafundowałem sobie aż cztery dni odpoczynku od tego
„odpoczynku”. Od czasu do czasu potrzebna jest taka przerwa, po której z reguły
odczuwam taki głód jazdy, że żadna siła nie jest w stanie zatrzymać mnie w
domu. Tak było i tym razem, a jedyną niewiadomą pozostawał kierunek eskapady.
Wracając z pracy miałem jednak wystarczająco dużo czasu, aby rozstrzygnąć i tę
kwestię. Byłem więc gotowy.
Na pierwszej części trasy znalazły się Kosocice, Wieliczka,
Siercza i Rożnowa. Potem pojechałem do Raciborska, ale nie korzystałem przez
cały czas z głównej drogi, lecz pozwoliłem sobie na mały skok w bok na wąski
szlak, którym jeszcze nigdy nie miałem okazji jechać. Podsumowując, początkowy
etap przejażdżki był mocno pagórkowaty, ale po kilku dniach przerwy jechało mi
się na tyle lekko i swobodnie, że żadne wzniesienia nie były mi straszne. To
dobrze, bo profil trasy nie przewidywał zbyt wielu płaskich odcinków.
Kolejne kilkanaście kilometrów było kalką jednej z ostatnich
przejażdżek. Przejechałem przez Gorzków, Świątniki Górne, Mogilany, a następnie
zjechałem do Radziszowa. Pojechałem na południe i nieopodal skrzyżowania z
drogą 52 zawróciłem na północ. Dojechałem do Rzozowa, skręciłem na zachód. Droga
znów pięła się w górę, a konkretnie zawierała trzy odcinki oznaczone znakiem
ostrzegawczym A-23, czyli stromy podjazd. To dość krótkie, twarde podjazdy,
które, gdy moc jest z nami, można spróbować zaliczyć na dużej tarczy. Moc była
ze mną, ale pierwsze dwa przejechałem dość miękko, pamiętając, że to dopiero
połowa drogi. Na odrobinę szaleństwa pozwoliłem sobie dopiero na ostatnim z
nich, tuż przed wsią o wdzięcznej nazwie Polanka Hallera. Wkrótce potem
skręcałem już na północ, bo po zaliczeniu kolejnych kilku pagórków pojawić się
w Zelczynie, rozpoczynając łatwą część trasy, która miała zaprowadzić mnie do
Skawiny, a następnie do Tyńca.
Aby nie popaść w całkowitą rutynę, z Tyńca do Krakowa nie
pojechałem najkrótszą i najprostszą z możliwych dróg. Kluczyłem trochę po
malowniczej okolicy, zamkniętej od północy Wisłą, a od południa autostradą A4.
Przygoda powoli dobiegała końca, gdy dotarłem na Dębniki. Wracając do domu
zatrzymałem się jeszcze na moment nad ulicą Powstańców Śląskich, aby rzucić
okiem, a w zasadzie obiektywem aparatu fotograficznego, na najbardziej ambitną
inwestycję Krakowa, którą jest budowa łącznicy kolejowej. No i proszę. Tak się
złożyło, że cały romantyzm i urok dzisiejszej trasy został udokumentowany tak
bardzo prozaicznym widokiem. Ale czy technika nie może być czymś ekscytującym?
Moje inżynierskie skrzywienie zawodowe pozwala mi udzielić jedynej słusznej
odpowiedzi – może!
Budowa łącznicy kolejowej