Gorąca sobota
Moje piękne kolorowe sny zostały brutalnie przerwane nad ranem
przez potężną burzę. Wiało, grzmiało i lało. Spojrzałem na ekran smartfona.
Była piąta. Pomyślałem, że jeśli wstanę wcześniej, to mam szansę wyskoczyć na
rower, zanim gorące słońce przejmie władzę nad światem. Przyłożyłem na chwilę
głowę do poduszki i to był błąd. Gdy obudziłem się po raz wtóry, było już po
dziewiątej, a cyfry na wyświetlaczu termometru odebrały resztki nadziei na
orzeźwiającą przejażdżkę. Zanim zjadłem śniadanie i przygotowałem się do jazdy,
zrobiło się jeszcze goręcej. Po jedenastej wsiadłem wreszcie na rower i
ruszyłem przed siebie w rozgrzaną otchłań…
Musiało być ciężko. W tych warunkach nie mogło być inaczej. Asfalt
potęgował uczucie gorąca, tworząc w oddali falujące wizje fatamorgany. Wilgotne
powietrze zdawało się parzyć płuca i nie pozostawiać w nich wystarczającej ilości
tlenu. Temperatura rosła z każdą chwilą, a ja uparcie jechałem przed siebie,
mijając nielicznych śmiałków, którzy mnie podobni, miast ukryć się w cieniu ze
szklanką mocno zmrożonej coli, wybrali próbę siły i charakteru. Ponownie
wybrałem łatwą trasę, której spory fragment miał wieść przez migoczącą
światłocieniem, zieloną głębię Puszczy Niepołomickiej. Jednak nawet tam nie
znalazłem zagubionej rześkości i nie odkryłem nowych pokładów energii.
Spokojnie wracałem do domu, z rzadka mijając już nie
tylko pieszych i rowerzystów, ale nawet samochody. Zbliżał się przecież moment
rozpoczęcia kolejnego meczu Polaków na Euro. Cała droga należała więc do mnie.
Powoli mijane słupki kilometrowe zaprowadziły mnie w końcu na krakowskie
przedmieścia, skąd już blisko miałem do bezpiecznej przystani w domowym zaciszu
i do szklanki mocno zmrożonej coli.