Kryzys czwartkowy
Czwartek jest dniem, gdy organizm zaczyna mi przypominać o deficycie
snu. A sen, oprócz właściwego odżywiania, jest przecież podstawą właściwej
regeneracji. Jeśli więc dopada mnie kryzys, to dzieje się to przeważnie właśnie
w czwartek. Kryzys ma trochę z katastrofy. Przeważnie nie jest spowodowany
jednym czynnikiem, lecz splotem różnych, niekorzystnych zdarzeń. Do zmęczenia i
niewyspania dołączył upał, który skutecznie potrafi wyssać z człowieka resztki
energii.
Trasa nie była wymagająca. Przeczuwając problemy natury fizycznej,
pojechałem w stronę Puszczy Niepołomickiej. Już po przejechaniu pierwszych
kilkunastu kilometrów wiedziałem, że to nie będzie mój najlepszy dzień.
Obiektywnie potwierdzał to miernik mocy. Postanowiłem więc, że nie będę się
zaginał i realizował czegoś, co szumnie mógłbym nazwać „planem treningowym”,
lecz skupię się po prostu na spokojnej jeździe i będę czerpał radość z mijanych
krajobrazów. O wpływie temperatury na samopoczucie mogłem przekonać się wszędzie
tam, gdzie wjeżdżałem do cienia. Nagle okazywało się, że mogę jechać szybciej i
mocniej. Gdy tylko dosięgały mnie gorące promienie letniego słońca, „silnik”
natychmiast się przegrzewał i musiałem zwalniać. Dobrze, że nie zapomniałem o dodatkowej
butelce wody mineralnej na „czarną godzinę”, bo nie obyłoby się bez dodatkowego
„tankowania” po drodze. O ile pierwsza część trasy była płaska, o tyle powrót
przez Bochnię oznaczał konieczność zmierzenia się z pagórkowatością tego rejonu
Małopolski. Szło mi różnie, a wszystko znów zależało od tego, czy podjazdy
raczyły mnie słońcem, czy cieniem.
Do domu dotarłem dość mocno zmęczony, ale oczywiście
zadowolony, bo każda trudność i każdy wysiłek składa się na doświadczenie.