Powitanie lata
Pierwszy dzień kalendarzowego lata uczciłem – a jakże –
przejażdżką rowerową. Tym razem nie miałem dokładnego planu w rozumieniu
zaprojektowanej i wrzuconej do GPS’a trasy. Postanowiłem pojechać trochę „na
czuja”, tak, żeby w sumie zebrało się około setki kilometrów, czyli – jak
kiedyś pisałem – dystans powszedni. Jazda bez szczegółowej nawigacji ma
dodatkowo tę zaletę, że Garmin informuje mnie o zbliżaniu się do kolejnych
segmentów, więc jeśli tylko mam ochotę – a przeważnie mam – mogę spróbować
poprawić swój rekord, a nawet zmierzyć się z mistrzem danego odcinka trasy.
Trasa miała dwa oblicza. Pierwsze płaskie i drugie
mocno pagórkowate. Po krótkiej rozgrzewce w najbliższej okolicy skierowałem się
na wschód. W ten sposób dojechałem do Gruszek, gdzie znajduje się niedługi, ale
słusznego nachylenia podjazd, niegdyś ustanowiony przez kogoś segmentem. Byłem
już dobrze rozgrzany, więc spróbowałem poprawić swój najlepszy czas. Próba
zakończyła się pełnym sukcesem, bo przy okazji zostałem także liderem segmentu.
Faktem jednak jest, że gdy dotarłem na szczyt podjazdu, nie wyglądałem na wypoczętego
i odprężonego gościa. A przede mną było jeszcze sporo kilometrów. Dojechałem do
Targowiska, gdzie taktycznie skręciłem do Grodkowic i dopiero tam wjechałem na
chwilę na drogę 94. Za mostem na Rabie skręciłem na południe, pomknąłem do
Chrostowej, a później do Łapanowa. Tam rozpoczęła się druga część trasy, ta
zdecydowanie bardziej pofałdowana i na dodatek pod wiatr. Za Łapanowem czekał
na mnie ponad dwukilometrowy podjazd, za którego szczytem mogłem troszkę
poszaleć na serpentynach, które sprowadziły mnie znów na niski pułap, ale tylko
po to, aby po chwili wspinać się krótkim podjazdem do Zagórzan. Kilka kilometrów
dalej przywitał mnie Gdów, ale ja szybko skręciłem na zachód, by przez Stadniki
dotrzeć do Dobczyc. A stamtąd pojechałem w stronę Koźmic Małych, co oczywiście
oznaczało zaliczenie jednego solidnego i kilku pomniejszych podjazdów. Ten
solidny, czyli prowadzący od ronda w Dobczycach do Dziekanowic, także okazał
się segmentem, więc spróbowałem i tutaj pobić swój dotychczasowy rekord. I znów
się udało, ale liderem segmentu tym razem nie zostałem. Nie mogło zresztą być
inaczej, bo miernik mocy był bezwzględny w swojej obiektywnej ocenie –
potrafiłem wygenerować jedynie 2/3 tej mocy, co na podjeździe w Gruszkach. Widocznie
byłem już zmęczony, chociaż mocno tego nie odczuwałem. Z Koźmic Małych
pojechałem oczywiście do Świątnik Górnych, a potem dotarłem do południowych
granic Krakowa. Byłem już blisko celu, ale do setki trochę brakowało.
Przejechałem więc jeszcze do Wieliczki i dopiero stamtąd wróciłem do domu.