Pierwsze FTP
Dzisiaj mija tydzień od chwili, gdy usiadłem sobie wygodnie na
sofie i… już nie wstałem, a dokładnie mówiąc, wstałem z bólem, który
pokrzyżował wszystkie moje rowerowe plany. Teraz jest już prawie dobrze, przy
czym słowo „prawie” tym razem nie robi wielkiej różnicy. Czas więc pomyśleć o
kolejnych podbojach małopolskich, a być może nie tylko małopolskich, tras.
Dzisiaj jest Dzień Dziecka, a przecież każdy mężczyzna, jak
twierdzą np. kobiety, rozwija się do szóstego roku życia, a potem już tylko
rośnie, całe życie pozostając dzieckiem. Z tej okazji nie dostałem żadnego
prezentu, ale przecież niedawno sam sobie taki sprawiłem w postaci miernika
mocy, którym, prawdę mówiąc, nie miałem jeszcze okazji się nacieszyć.
Jakkolwiek jestem niepoprawnym gadżeciarzem, nie chcę, aby zastosowanie nowego
sprzętu ograniczyło się jedynie do wyświetlania kolejnych informacji na ekranie
rowerowego komputerka. Zamierzam poważnie (złośliwi mówią, że nic nie robię na
poważnie) wykorzystać możliwości, jakie daje miernik mocy. Dzisiaj przyszedł
czas na zrobienie pierwszego kroku, którym jest określenie FTP, czyli „funkcjonalnej
mocy progowej”. To wartość, wedle której ustala się strefy mocy, które pozwalają
potem na właściwe planowanie i przeprowadzanie treningów. Mądrze to brzmi, bo
też zaopatrzyłem się w „mądrą” książkę pt. „Podręcznik treningu z miernikiem
mocy”, bez której byłbym zapewne w głębokim lesie niewiedzy związanej z
wykorzystaniem miernika mocy.
Być może pomysł, aby to właśnie dzisiaj określić swoje FTP nie był
do końca przemyślany, bo coś tam jeszcze czuję w dole kręgosłupa, ale przecież
nic nie stoi na przeszkodzie, aby kiedyś spróbować poprawić dzisiejsze wyniki.
Przejażdżkę rozpocząłem od rozgrzewki w Kosocicach. Miała być spokojna, ale nie
mogłem się powstrzymać, aby nie spróbować pobić swojego rekordu na jednym z
segmentów, co zakończyło się pełnym sukcesem i pokonałem nie tylko siebie, ale
awansowałem na pierwsze miejsce w rankingu dla tego segmentu. Potem jechałem
już grzecznie aż do chwili, w której uznałem, że czas rozpocząć szacowanie FTP.
Zainteresowanych jak to się robi, odsyłam do wspomnianej powyżej książki.
Powiem tylko, że nie ma lekko. Przez pewien czas trzeba po prostu jechać „ile
fabryka dała”. Cisnąłem więc mocno, ale dość rozsądnie, bo czas podczas takiej
próby biegnie wyjątkowo powoli. Nieświadomie trafiłem na kolejny segment, co
było o tyle dobre, że zdopingowało mnie, aby jechać szybciej – pierwiastek rywalizacji
jest wskazany w trakcie wyznaczania mocy progowej. Sił dobrze nie rozłożyłem,
popełniając najczęstszy błąd początkujących, czyli zacząłem zbyt mocno. Druga
połowa dystansu była słabsza i wolniejsza. Z drugiej strony mam świadomość, że
chyba nie dałem z siebie stu procent. A więc wszystko jeszcze przede mną, a
póki co mam punkt odniesienia, którym jest 225 W.
Wyznaczenie FTP nie zakończyło przejażdżki. Potem
pojechałem dalej, ale już znacznie spokojniej, obserwując przy okazji, jak zachowa
się mój organizm, który zmusiłem wcześniej do większego niż zwykle wysiłku.
Okazało się, że jest całkiem nieźle, co tylko przekonało mnie, że mogłem się
bardziej przyłożyć.